poniedziałek, 28 marca 2016

Jak okładać wolą boską czytelnika oraz czemu maszyna Losu ma w komorze same czarne kule z numerem 666 - czyli czemu Bogu czasem wpadnie coś do oka i zamruga, choć nie powinien, jak niektórzy twierdzą...

     Wybaczcie że nie publikuję postów zbyt często (przynajmniej ostatnio), ale zaginąłem w nawale pracy, wyjazdów i… właśnie… ciężkiej książki.
Książki, którą wam obiecałem.
     Mocno wierzę iż niektóre książki nie trafiają w moje ręce w odpowiednim momencie lub w to, iż nie powinny w ogóle trafić do mojego życia z tych czy innych powodów. (pomijam oczywiście te arcy(nie)dzieła które W OGÓLE nie powinny trafić w CZYJEKOLWIEK łapsie).
     Tak więc pewnego pięknego wieczorku, w moje łapy wpadł prezent (dla mnie) jakim była poniższa książka, którą postanowiłem przeczytać i zamknąć w recenzji. Łatwo nie było. Zabierałem się do tego kilka razy, aż w końcu zmęczyłem to to(miszcze). Głównym powodem moich trudności była wiara… nie to, że nie wierzę w Boga… nie, nie o to chodzi. Wierzę. Wierzę w Boga jedynego, filozofię Zen, Buddyzm i w Stare Bogi. No co, wilczysko jestem i po puszczy biegam. I z Leszym pogadam i Anioła zagadam… no bo po cholerę się rozdrabniać na małe religie, jak w gruncie rzeczy chodzi o to samo we wszystkich? Po cholerę w ogóle się zabijacie w imię boże? Co?
     Czemu było mi więc trudno przebrnąć przez tę książkę? Bo twórczyni postanowiła młócić mnie bezpośrednio boską wolą po łbie, niczym owiniętą w szmatę cegłówką (bo niby mniej boli – tia… jaaasneeee), za każdym razem gdy odzyskiwałem (i tak mocno nadszarpnięty) szacunek do tej książki.
No ale dość.


Tak więc czas sprawdzić czy wszystko na miejscu…


Wilk sztuk jeden       - check
Kawa                        - check
Materiał do recenzji  - check
Muza!                       - check

...ok wszystko jest.


No to roz…
(Uwaga – letkie spoylery.y.y)


    Tak więc dzisiaj moi drodzy Bóg do mnie zamrugał i w ciut dziwnych okolicznościach (późno-świąteczno-religijnych), ta książka trafiła w moje łapy. Dzisiaj oddaję w wasze łapsie:  
BÓG NIGDY NIE MRUGA Reginy Brett.
Czyli (jak twierdzi sama autorka) – 50 lekcji na trudniejsze chwile w życiu.



Wrrrr…
     Wspominałem już może że NIENAWIDZĘ poradników życiowych? Wszelakiej maści książek, które mają receptę na szczęśliwe życie? Na życiowy „happy end”? Nie? No więc ich (do kobiety lekkich obyczajów) szczerze NIENAWIDZĘ! Całym swoim czarnym, wilczym sercem, nie cierpię ich. Tańczę na grobach idei tych książek w szale zachwytu nie dlatego że mają kiepską treść, ale dlatego że NIEMOŻLIWYM JEST STWORZENIE TAKIEJ KSIĄŻKI, IDEALNEJ DLA KAŻDEGO CZŁOWIEKA!!! W DODATKU MÓWIĄCEJ WAM JAK ŻYĆ!!! Przecież każde z was zna te stare odwieczne, ogólne prawdy, te oklepane komunały o życiu. Wszystkie są prawdziwe, po prostu nie chce się nikomu rzyci ruszyć i ich stosować. Dlatego też nie lubię książek „radzących” komuś co ma zrobić z takim to a takim problemem (bo to jedyny i słuszny sposób – MOJA JEST TYLKO RACJA – Dzień Świra), książek od KOŁCZUFFFFF, które zostawiają was z takim samym życiem jakie mieliście wcześniej, tylko trwacie jeszcze przez kolejne 5 min. po lekturze, w przeświadczeniu że możecie coś tam zmienić w waszym szarym dniu. Po tych pięciu minutach życie jednak rewiduje jednak wasze poglądy dość brutalnie, a wy dziwicie się że te super metody NLP zwyczajnie nie działają. NIE MOGĄ! Za dużo zmiennych! Zwyczajnie nie macie takich samych problemów. Wasza samoocena jest niska bo nie byliście gwałceni przez wuja Chooyya, tylko ojciec, po pijaku, zwyczajnie powiedział wam że nie potraficie malować!
Wilk ze złości - AAAŁŁŁŁUUUUUUUUUUUU!!!

No… właśnie… ale wróćmy do tematu.
     Książka nie jest dla mnie. Nie wątpię jednak że niesie z sobą wartościowe przesłanie i uniwersalne prawdy typu – nie poddawaj się, kochaj, spełniaj marzenia itp.
Uniwersalne, prawda?
     Książka nie jest źle napisana. Wręcz przyjemnie się ją czyta. Poza (drażniącymi mnie) RAK EX MACHINA, DEUS EX MACHINA i cholernym jakże niesamowitym zbiegiem RAKokoliczności! Tak ał(a)torka chorowała na raka.
I z nim wygrała. Super! Rozumiem, ciężka choroba, heroiczna walka. Chylę jej czoła (serio) że nie się nie poddała.
    Lecz do gorączki krwotocznej z biegunką, wytrzymam to raz, drugi, piąty… Ale dwanaście razy na stronę, co trzy strony średnio, to do jasnej ciasnej, ciut za dużo, moim skromnym, wilczym zdaniem. Ale i tu dałbym nawet radę (choć było by ciężko), lecz ał(a)torka postanawia iść krok dalej. To samo robi z Bogiem rzuca nim na lewo i prawo (pomijam jej, z Nim, prywatne wojenki – opisane w tejże letkiej cegiełce) oraz… uskutecznia wysyp (dosłownie) ludzi chorych na raka. Ja wiem że w ludzkim świecie jest coś takiego jak zaburzenia urojeniowe. Jest też łagodniejsza ich wersja polegająca na zauważaniu tego co się chce. Coś jak filtrowanie życia pod kątem danego, wybranego przez siebie, uwypuklonego do granic możliwości, szczegółu i dostrzeganiu TYLKO JEGO. I tak w książce jesteśmy zasypywani ludźmi chorującymi lub zmarłymi na wszelkie rodzaje raka. Matulu futrzasta! No ej! Co za dużo to nie zdrowo!
    Sam styl nie jest zły. Jest lekki, przyjemny i ładnie prowadzi czytelnika przez te (do choroby leczonej chininą) „lekcje życia”. Styl pisania jest felietonistyczny, co nie powinno dziwić nikogo, gdyż nasza ał(a)torka jest felietonistką właśnie. Pisze ona na co dzień różne materiały, co widać gołym okiem. Jednakże… no właśnie… i tu wchodzi mi zgniła jagoda w zęby, jej zwroty akcji są… no jak to ująć… hmmm… oczekiwane i wręcz imperatywne. Gdy jest dobrze, gdy się układa, następuje zwolnienie blokady w gorzkiej i czarnej maszynie Losu. Ja rozumiem że jak się burdelowo-seksi w życiu, to burdelowo-seksi się dosłownie wszystko. Ale na Welesa! ILE MOŻNA!!!???
    Ał(a)torka popełnia też kilka innych, rażących mnie rzeczy. Ot na przykład, w którymś z rozdziałów przytacza ideę „nie sądźcie a nie będziecie sądzeni” (głównie w mierze życia i danych życiowych problemów), aż tu nagle, ze dwa rozdziały dalej… BUM! Osądzanie z porównaniem!
     Ludzie to jednak dziwne istoty, których pewnie nie zrozumiem nigdy. No bo jak mam zrozumieć choćby takie dualizmy jak otyłość i głód na ziemi, jak wojna czy pokój w tym samym czasie. NO JAK??
No ale ok, lećmy dalej.
     W pewnym momencie zacząłem się zastanawiać kiedy odłożę tę pozycję. Serio. Byłem zasypywany ludźmi z rakiem, ludźmi z problemami, narkomanami, anegdotkami o… (anegdota – słownik wilka – krótka opowieść o rzeczy, która zdarzyła się komuś, choć sam bohater da sobie uciąć łapsko za to ze jemu w życiu się to nie przytrafiło) i Boogie&Weles Sp.z o.o. wie czym jeszcze.
    W książce znajdziemy traumy z katolickiej szkoły, w stylu rosyjskiej matury, czyli że jedyną słuszną drogą jest zostanie księdzem lub zakonnicą (kto jest twoim idolem i dlaczego Lenin), ojca opuszczającego rodzinę, ćpającego ojca, pijącego ojca, niekochające matki, matki z przeszłością i do kobiety lekkich obyczajów CAŁĄ RESZTĘ OKRUCIEŃSTW NIKCZEMNEGO LOSU (w postaci – a jakże – BOŻYCH PRÓB – Hiob się chowa, serio), z zapchanym syfonem, zimnym kaloryferem i PLAGAMI EGIPSKIMI WŁĄCZNIE!!!
ech…
     Tak mniej więcej po trzech czwartych książki chyba już się przyzwyczaiłem do tego wszystkiego (albo ał(a)torka zrezygnowała z ataków cegłówką, albo mój umysł nałożył filtr przeciw porażeniowy – opcji jest kilka) gdyż dotrwałem do końca. Ba nawet się kilka razy uśmiechnąłem.
Ufff…

Podsumowując.
         Książka Reginki nie jest zła. Po prostu nie jest dla mnie. Choć nie powiem zaciekawiło mnie w niej kilka rzeczy takich jak styl, lekkość niektórych lekcji, czy podejście do tematu, danego problemu z rozdziału. W kilku punktach nawet przyznam ał(a)torce rację! Jednak pomimo tego wszystkiego, mam wrażenie że czytam kilka zmiksowanych razem książek (takich jak Męskość, Żelazny Jan, Jak wygrać z Rakiem czy w końcu – ło Matulu futrzasta – Syzyfowe prace).
     To taka fuzja uniwersalnych prawd życiowych, oklepana, w niejednej pozycji, przemielona z życiem ał(a)torki i jej przyjaciół, (razem z budą anegdotek) i usiłująca wmówić mi (mydląc oczy Szarym Jeleniem), że nie jest życiowym poradnikiem tylko lekcjami o tym jak dawać sobie radę z ciężkimi chwilami w życiu… Nie no, sorki, ale to nie przejdzie. Po prostu, nie.
         Choć chylę Regince czoła za wygraną walkę, styl i nie tylko, to jednak nie kupuję tego. Hybrydyzacji mówię stanowcze: nie. A prawdy o życiu, każdy człowiek musi odkryć sam. Często płacąc za tę ważną wiedzę wystawiony przez Życie rachunek w postaci czerwonego paska na swojej własnej rzyci.
        Bo jak świat szeroki, choćby wam ludzie, mędrcy tłukli kilofami te oklepane prawdy w stylu OGIEŃ PARZY, to i tak wsadzicie palec w płomień. Choćby nie wiem co. Bo taka wasza natura. I nic tego nie zmieni.
        Jestem jednak w pełni przekonany że inne osoby znajdą w tej lekturze wiele dobrego, wiele pokrzepienia dla serc i odwagi. Czy to dla siebie czy dla innych.
Więc niech się Bóg i inne Bogi nie obrażają na stare wilczysko z puszczy, że wyraziło swoje zdanie o problemach z książki Reginki. Przeca mnie ta się nie sitko podobać musi. Nie?

Tymczasem! - byle do pełni!

Wilk

niedziela, 6 marca 2016

Czarny humor oszalał - czyli co było protoplastą serialu MASH...

Ale te posty się dzisiaj mnożą! Jak Yossariany jakie!!


     Po tym co zostało przez mnie wygrzebane przed kilkoma godzinami w internecie, postanowiłem załatać rany mojego zamiłowania do czytania czymś przyjemnym.

Tak więc czas sprawdzić czy wszystko na miejscu…


Wilk sztuk jeden       - check
Kawa                        - check
Materiał do recenzji  - check
Muza!                       - check

ok wszystko jest.


No to roz…

(Uwaga – letkie spoylery.y.y)


        Chciałbym się dowiedzieć od was czy kiedykolwiek otarliście się o literaturę czarnego humoru? I nie chodzi mi tutaj o Monty itp. ok? Jeśli tak, to wybornie! Cudnie wręcz!! Będzie nam łatwiej, gdyż to co przygotowałem nie mieści się moim zdaniem w jakichkolwiek klamrach.

Jeśli do tej pory nie natknąłeś się drogi czytelniku na dobry czarny humor, to bądź przygotowany na fajerwerki, dużą ilość Yossarianów i to, że nie oderwiesz się od tej pozycji, aż do samego końca.

Jest to książka od lat wymykająca się formie i parząca tych krytyków literackich, którzy próbują ją zmieszać z błotem.

      W samej książce dzieją się rzeczy niestworzone! Dowiadujemy się jak kupić DORODNE pomidory za siedem pensów i sprzedać je za pięć pensów, zarabiając przy tym trzy pensy na każdym sprzedanym kilogramie! Co gorsze… to ma sens. Gdzieś tam w meandrach umysłu, czytasz i po chwili święcie wierzysz że to ma sens! Serio! Książka robi ci z mózgu marmoladę wymieszaną z serwatką! Jest nieprzewidywalna do samego końca!

Do cholery z krwotokiem, ale tu wykrzykników! :D

Tak! Jest to jedna z moich ulubionych pozycji. Zdecydowanie!
       Zdziwieni że jeszcze nie podałem autora? Tym razem tytuł i okładkę pokażę na końcu. A co!
       Tak więc w morzu wisielczego humoru mamy głównego bohatera (Yossarian) który jest bombardierem. Sama książka jest osadzona w późnych realiach II Wojny Światowej. Tyczy się, nie tyle samej walki ile ludzi i ich problemów. Szczególnie psychicznych. Oto mamy siadającego ludziom na twarzy, kota Haple'a. Majora Majora który jest majorem. Milo, który jest specem od handlu, złodziejem spadochronów i gubernatorem w małym afrykańskim państewku. Ale to nie koniec! O nie. Szaleństwa ciąg dalszy! Oto nadchodzi żywy ale zabity doktor Daneeka! I nie jest on zombiakiem.


To o czym ta książka zapytacie? O wojnie? Szaleństwie? O kredkach? Cholera z krwotokiem! O co ci wilku chodzi?


      Ano moi kochani… Poza bezapelacyjnym czarnym humorem szaleństwa ludzi w jednostce, każdy ale to każdy w niej ma swoje dylematy. Każdy na coś cierpi i czegoś się boi. Ten humor moim zdaniem jest bardzo dobrą zasłoną dymną do drugiego dna jakie ma ta książka. Owo przesłanie, zostawiam do odkrycia wam. I zapewniam że sens wgniecie was w podłogę i już nie będzie się z czego śmiać.

      Widzicie, jednym z największych kretynizmów jest to, że wszystkie próby opuszczenia tego wariatkowa, przez kogokolwiek są uniemożliwiane przez pewien paragraf. Mówi on że osoba niespełna rozumu nie ma prawa funkcjonować w jednostce. Lecz jeśli delikwent zgłosi się do lekarza i powie że jest wariatem, to ni mniej ni więcej oznacza że troszczy się o swoje zdrowie, tym samym jest normalną osobą, bo wariat nie dba o zdrowie. Pięknie prawda? I w ten oto sposób, jednostka jest pełna wariatów, którzy nie mogą się zwolnić ze służby. Nie mogę też zgłosić kolegi bo są wariatami i nikt im nie wierzy… Żeby było śmieszniej, wszyscy wkoło wiedzą że są szaleni do granic. Czaicie już klimat? Każdy kto tam trafia jest z miejsca skazany na porażkę. I co ma zrobić zwykły człowiek? Opcja jest tylko jedna.
Oszaleć.

I tak oto, na wasze wypielęgnowane rąsie składam wiekopomne dzieło Josepha Hellera czyli


Paragraf 22

wolę tę okładkę. jest bardziej... adekwatna do treści :D

Wierzę że i wy oszalejecie z zachwytu!


- do następnego! -

G. Wilk

Gdy Kosa trafia na koks - czyli rzecz o siatkarzach brodzących w bagnie szaleństwa...

Gwoli wyjaśnienia.
    Od czasu do czasu przeglądam wraz z przyszłą żoną meandra internetów w poszukiwaniu co ciekawszych „smaczków”. Dnia pewnego, moja piękna wygrzebała z otchłani Niezatapialną Armadę Kolonasa Waazona, czyli grupę ludków, która analizuje tylko nienormalne opowiadania. Od tego dnia zaczytywaliśmy się coraz to bardziej chorymi tworami umysłów TFUrców różnej maści.
Aż do dzisiaj.
    Dzisiaj w moim wilczym umyśle nastąpiło przełamanie bariery realizmu. Nie chodzi nawet oto, że szukając podobnych dzieł w internetach, po 15 minutach wyrzygiwałem się nad kiblem ze znamiennymi słowami – Nigdy więcej tego nie zrobię! – w przerwach między pawiami. Co mnie niezmiernie ciekawi i martwi zarazem, to to, że odszukanie podobnego bezsensownego opowiadania zajęło mi tylko 1,5 minuty.

rzygam tęczo
   Zafascynowany jednak idiotyzmem jednej z autorek opisanych na "Niezatapialnej Armadzie", namierzyłem jej blogaska. Wiedziony ciekawością, niczym fascynującym światłem Melanocetus johnsonii zwabiającym ofiary, prułem meandry internetu w poszukiwaniu jej dzieł. O ja głupi i nierozsądny…
    W chwili obecnej, mój umysł pływa już po drugiej, spokojnej stronie oceanu szaleństwa. Moja odwaga kuli się w kącie i płacze, brutalnie zgwałcona moją lekkomyślnością, kiwając się jak ofiara choroby sierocej. Zamiłowanie do czytania wypruwa sobie żyły, płacząc krwawymi łzami i błagając mnie, żebym je dobił.
A oczy po tej lekturze, po prostu zaczęły mi śmierdzieć.

Więc oto ostatkiem sił, prawie konając, prezentuję wam kolejny twór prosto ze zwichrowanego umysłu Walniętej – nie mam odwagi zapytać skąd ta ksywka, po prostu nie mam.

PS – używam tu Tylko koloru czerwonego. Inne kolory to, no cóż… sami zobaczycie kto mnie odwiedził.
PS2 – Jednak zgadzam się z Lemem, że dopóki nie skorzystasz z internetu, nie masz pojęcia ilu idiotów żyje na tym świecie.

Przed przeczytaniem oryginału, poinformuj rodzinę co będziesz czytał, zadzwoń po pogotowie i najlepiej od razu rezerwuj sobie miejsce w domu bez klamek. A i może spisz testament – tak na wszelki wypadek.

Wygrzebane na:


Walnięta: Oliwia Raszkic o 6:41 PM


Lecimy z koksem – hehehe dosłownie bo...
Od samego początku jest ciekawie.

Słówko od autorki:
Nie wiem, co ja do diabła brałam, ale muszę przestać, (no raczej) bo ostatnio miałam koszmar, że na zacnym fejsbukowym pejdżu Kłosa pojawił się wpis:
"Szukałem swojego fanpage'a w internecie i przekierowało mnie na jakiegoś bloga... Ciekawe.
Autorko.... Ju mejd maj dej!"
Serio muszę przestać brać to co biorę, bo się sama strasznie boję.
Co za rymy -_-

noł koment



Dzień 2 czyli..... Kosa i jej morderczy plan podbicia świata z morderstwem Karola Kłosa na przodzie
Nie ogarniam o co biega, ale ok. przeca ja tylko gupi wilk z lasa...

Czerwony kosmyk włosów wydostał się spod jaskrawo zielonej czapki z żółtymi oczami. Kosa ściągnęła usta i rozejrzała się dookoła sprawdzając czy żaden z siatkarzy nie miał żadnego głupiego pomysłu by wstać rano i pobiegać....
Wiecie, biegi poranne to chyba nie jest rzadkość u sportowców, co?

Ta. Kosa ty idź do specjalisty. Siatkarze i poranne biegi?
Eee… może jednak… eee… hmm… przemilczę to i zwalę na logikę opka. Ok?

Cicho przeszła wzdłuż ściany przylegając do niej plecami.
(jakoś nie mogę się oprzeć wrażeniu że skądś dochodzi cicha melodia z Mission Impossible)

Kroczek po kroczku. Pomalutku i ostrożnie wychyliła się zza rogu i uśmiechnęła się szatańsko widząc pokój z numerem 21.
dobra już nie będę się czepiał dlaczego uśmiecha się szatańsko na widok pokoju 21. Przecież to normalne zachowanie, nie? Każdy tam ma, nie? – trąci mi to jednak pewnym filmem…

Zatarła z uciechy dłonie i zaczęła się skradać w kierunku pokoju.
- Pani jest nową pokojówką? - zza jej pleców dobiegł głos zaspanego Ruciaka.
Odwróciła się i uniosła brew sceptycznie przyglądając się wyglądowi siatkarza. Zielone bokserki w biało-czarne pandy, brązowe skarpetki i biała szlafmyca w niebieskie paski.
Przepraszam, halo?! Co to do cholery z gorączką krwotoczną się właśnie stało z akcją bo… 
– wilk nagle milknie bo obok pojawia się postać -
A pan to kto?
Imperatyw Narracyjny.
A-ha… Ale czemu biała szlafmyca w niebieskie paski?
Bo Tak I Już.
No przeca… – padabum! Tszszszsz!

Przecierał oczy i spoglądał na nią, próbując dostrzec w niej kogoś znajomego. Miała szczęście, że jest dopiero piąta piętnaście i większość ludzi o tej porze nie kontaktowała jeszcze ze światem.
- Niech pan wraca do pokoju panie Ruciak. Za godzinkę przyjdę posprzątać. - odparła sztucznym głosem co na dobre odstraszyło siatkarza, który wrócił do swojego pokoju.
- Takaś mądra?
Wyczuwam kogoś jeszcze tu – wilk węszy udając Yodę…
DZIEŃ DOBRY.
A ty to pewnie jesteś...
DEUS EX MACHINA
Why I'm not surprised…



- Ziomek no... - jęknęła kiedy kuzyn złapał ją w pół i przewiesił sobie przez plecy. (do wora i do Wisły! lub chociaż do rowu z wapnem! Nie? Buuu – z żalem - )
- Ja tu mam misję! Muszę chronić świat przed...
- Tak wiem. Musisz chronić świat przed Kłosem. Mówiłaś wczoraj. Dwadzieścia razy. - wywrócił oczami i odstawił czerwonowłosą przy drzwiach jej pokoju. - Lulu i do zobaczenia na treningu.
Lulu o 5:15? - ke? Zakrzywienia czasoprzestrzeni – Herzlich willkommen – siadajcie i rozgoście się. Kawy? Herbaty? Kaloryfer?

Odszedł spokojnym krokiem w stronę swojego pokoju. Kiedy zatrzasnął drzwi mógł się jeszcze obejrzeć za siebie, albowiem dostrzegłby chytry uśmiech malujący się na twarzy Kosakowskiej, który nie wróżył raczej nic dobrego.
Przebrana w białe spodenki i biało-czerwoną bluzę
zara zara zara… STOP MÓWIĘ pokracznie galopująca narracjo. Pominę już to "albowiem" - uuu trudne słówko, uuuu patrzcie jaka ja mondra... - 
... te kolory biel, czerwień i biel to flaga Białorusi z roku 1918. Patriotyczna ta trenereczka nie ma co. Drużyna nie marzy przypadkiem o zimniokach? Ah, to przecież łotewscy chłopi miewają takie marzenia.
Sorki.
Weiter!

No fakt. stanęła na środku korytarza i założyła na głowę słuchawki. Policzyła do trzech i nacisnęła przycisk na specjalnej trąbce, którą podrzucił jej Andrea w razie problemów ze wstawaniem. Uśmiechnęła się słodko widząc ubranych siatkarzy, którzy zdezorientowani wpadli do holu, rozglądając się w popłochu.
- Witam w ten piękny dzień panowie! - zaświergotała wesoło i podskoczyła klaszcząc w dłonie. -
...stając ze szczęścia na rzęsach, klaszcząc przy tym uszami...
i... czemu do cholery z krwotokiem liczyła do trzech? Po co się pytam? 
Hmm... Może zaznaczę jeszcze że Andrea kończy się na A! Skoro w kraju polan każde imię żeńskie kończy się na A, to skąd tam rodzaj męski?

Zapraszam na przed poranny trening! Ruchy ruchy dzielne zuchy!
Primo – czyli jednak nie było żadnych zakrzywień czasoprzestrzeni? Czyli jednak sportowcy mają jakieś „przed poranne” treningi? Hmm… wnosząc po użytych sformowaniach mają też treningi „po poranne”, „przedpołudniowe”, „popołudniowe” itd. WTF??

Secundo – Ruchy Ruchy dzielne zuchy? - serio, do kobiety lekkich obyczajów, żyjącej w biedzie? SERIO?? Nie można było inaczej? 
btw. styl różewiczowski przewraca się w grobie.

Wyciąłem właśnie mały fragment idiotycznej paplaniny o niczym tekstu. Nic nie wnosił. Mało tego, zostałem w brutalny sposób i bez jakiegokolwiek ostrzeżenia, teleportowany do innej sceny. (wam tego oszczędzę) TFUrczyni uwielbia to robić. Mam wrażenie że ona ma jakieś magiczne nożyczki i ciacha nimi do woli, swoje własne opowiadania, mając nadzieję że będzie git. Tymczasem czytelnik dostaje oczopląsu w tej pseudo-akcji, bo nie dość że nie dzieje się tutaj NIC, to jeszcze zostaje bez niczego wrzucony w inną scenerię. Dosłownie strobo-teleport. Aż oczy łzawią.
Nie polecam tego chorym na padaczkę.

Jak może wyglądać stołówka zawalona głodnymi i zmęczonymi siatkarzami? Nieciekawie... Dość nieciekawie.
A czy jest jakaś wyraźna różnica w wyglądzie stołówki gdy są na niej dla przykładu piłkarze? Może zmęczona papuaska reprezentacją drużyny rzutu karłem, sprawia że stołówka wygląda wtedy ciekawiej?

Krzysztof I. potocznie zwany Igłą patrzył się morderczym wzrokiem w swój talerz, biorąc w dłoń nóż i po chwili go odkładając. Znów powtórzył tę czynność. I znowu. I znowu…
Zjarał się chłopak i tyle :D

- Ksysiu ty się dobrze czujesz? - zapytał siedzący naprzeciw niego Michał, który przypatrywał się chwilę koledze. 
- A dlaczego... Miałbym czuć się źle? - zapytał libero zsuwając się z krzesła, kucając i przekręcając talerz.
Ja chcę to zobaczyć na żywo!!! Już widzę te banery i kolesia z megafonem! Nigdzie indziej nie zobaczycie jak człowiek zsuwa się z krzesła i kucając przekręca talerz w tym samym czasie! Tylko w naszym cyrku!!!
I w tym momencie właśnie trafił mnie szlag. Serio. Bo do…
- ktoś klepie wilka w ramię -
Ki czort?
DZIEŃ dobry JESTEM nonsens.
A gdzie w tym sens?
NA pogrzebie NADZIEJI.
Umarła na galopujące suchoty, czytając to opowiadanie, jak mniemam?
NIE inaczej...
 Yhymm. - wilk kiwa twierdząco głową z zadumaną miną.


Winiarski uniósł brew i pomieszał kawę w swoim kubku.
- Bez powodu. Zupełnie bez powodu... - mruknął cicho. 
Nagle drzwi do stołówki otwierają się i wchodzi przez nie jakże utalentowana, słodka, niewinna i szczęśliwa...
Dobra to były kłamstwa.
WTF??!!
wilk głosem Yody – Niską samoocenę TFUrczyni ja tu wyczuwam...

Czerwonowłosa trzyma się za głowę i patrzy na siatkarzy z obłędem w oczach, bezgłośnie prosząc o pomoc. Zdziwieni patrzą na nią z miną typu "Co brałaś?" i z zaciekawieniem obserwują jej dalsze poczynania.
wilk do nonsensu… - Nonsens? Nie zostawiłeś może żelazka na gazie?
NIE. dostanę KAWĘ?
Błagam cię wyjdź. - błagalnym głosem - Idź już.

- Ale naprawdę nie rozumiem dlaczego nie można po prostu zorganizować wszystkiego w jednym terminie? Wszystko by wszystkim pasiło i cacy!
- Kłos nie dobijaj mnie, błagam! - jęknęła i opadła na krzesło obok Jarosza, który z zaciekawieniem spoglądał na tę dwójkę, popijając spokojnie kawę.
- Ale dlaczegooooo.... - jękną i usiadł obok niej. - Ty, a wiedziałaś, że masz czerwone włosy?
- Serio? - popatrzyła na niego zdziwiona i złapała kosmyk swoich włosów. - Łał... ciekawe czy naturalne. - zastanowiła się na głos i wprawiła siatkarzy w zdziwienie.
Nie ogarniam tego. Nic nie wycinałem, tak stoi w or(z)yginalnym tekście. Nie wiem kto do kogo i co mówi. oraz… TOSZ TA TRENERECZKA JEST RUDA! NIE WIEDZIAŁA O TYM CZY CO?!
- wilk błaga – po prostu mnie dobijcie… dobijcie mnie...

- Muszą być... Ładna jesteś. - westchnął Kłos i ułożył podbródek na złączonych dłoniach.
Siedzący obok niego Łomacz, Zagumny i Wiśniewski zachłysnęli się sokiem, a Ziomek wraz z Kurkiem wybuchnęli śmiechem. Kosa przekrzywiła głowę i zamrugała szybko. Uśmiechnęła się szeroko i jakgdyby nigdy nic nalała sobie wody.
- Wyście coś brali? - Kubiak zmierzył ich podejrzliwym spojrzeniem.
- Nie. Nic nie braliśmy... - środkowy zamyślił się na chwilę, po czym uniósł palec do góry. - Ale jaraliśmy!
Do kobiety lekkich obyczajów!!! Jak ja nie lubię czasami mieć racji...

- Chciałabym być jednorożcem!
- A ja Batmanem!
- A... piąteczka! - przybili sobie piątki nad stołem i uśmiechnęli.
- Co?!
Podpisuję się pod ostatnim czterema łapami. ŻE CO?!

Uczcijmy proszę minutą ciszy sens tego opka, który zapewne rzucił się do grobu nadziei.
Idę zapalić bo już nie mogę…
- wilk wychodzi -
Imperatyw Narracyjny – Chyba Trochę Przesadziliśmy...
DEUS EX MACHINA – CHYBA ZA BARDZO, CHCIAŁEŚ POWIEDZIEĆ.
NonSENS – OJ tam, OJ tam...
Imperatyw Narracyjny – Biedny Wilk…

Cichy, spokojny dzień w tej jakże pięknej miejscowości o nazwie Spała. Taaa.... Może i byłby cichy i spokojny, gdyby nie dwójka człowieczków paradująca po korytarzach Spalskiego ośrodka.
Co, jak mniemam, czyni ten że właśnie dzień niezmiernie hałaśliwym i niespokojnym, tak? Spora ta miejscowość… nie ma co… Tych „człowieczków” już ominę szerokim łukiem. Ok?
Nonsens, mówiłem już. Wypad z mojego mieszkania!

Leo wychylił się zza rogu i przyjrzał jak recepcjonistka wychodzi do łazienki. Uśmiechnął się szatańsko i dał dłonią znak, że droga jest wolna.
I znowu słyszę gdzieś w tle motyw przewodni z MI – tam tam tada tam tam tada tam tam…

Ziomek szybko podbiegł do recepcji i zabrał z niej klucz uniwersalny. Szybko wbiegli do windy i zaczęli wciskać każdy guzik po kolei byleby maszyna ruszyła. Kiedy wreszcie drzwi się zasunęły odetchnęli z ulgą, by zaraz potem wybuchnąć gromkim śmiechem.
wilk podśpiewując, „Domowe przedszkole, wszystkie dzieci kocha...” dopisuje dalszy dialog
- Łoooo!
- Jaaa cieee!!!
- Ale jej pokazaliśmy! Nie?
- Ale daliśmy jej bobu!! Nie, chłopacy?!
Ty wiesz co moja TFUrczynio? Ja chyba osobiście odwiedzę cię kiedyś z jakimś ciężkim, tępym narzędziem, uzbrojony w przekrwione oczy i uśmiech szaleńca.

- Wiesz, że to poniekąd będzie również nasza zemsta? - zapytał Żygadło z cwanym uśmiechem na ustach.
Bo w sumie po co w ogóle wyjaśniać, choćby jednym słowem, za co ta zemsta itp. Prawda?
Wyczuwam argument – DOMYŚL SIĘ!
...aż dreszcze przechodzą… brr…

- A niby za co? - zdziwił się piłkarz, ale zaraz potem coś mu się przypomniało. - A za to. (Aaaaa… no przeca… gupim ja...) Mi to pasuje, my się zemścimy, a jemu się oberwie! - zatarł dłonie i uśmiechnął się chytrze.
- Nieźle cię podszkoliła.
- Nie tylko ona. Nie tylko ona. - pokręcił głową i wyszedł z windy.
APAGE! Parszywa wizjo!

- Masz młody tylko nie zabij jej.
- Spróbuję. Serio powiedziałem na głos i przy wszystkich, że jest ładna? - zapytał zdziwiony, kręcąc w dłoni klucz.
- Mhm... Serio serio. - rozgrywający uśmiechnął się szeroko i poklepał kolegę po plecach. - Tylko nie zapomnij go zwrócić! - zawołał jeszcze i zniknął w swoim pokoju.
Leo nie widząc innego wyjścia również to zrobił, kiwając jeszcze głową na pożegnanie. Kłos zmrużył oczy i spojrzał na trzymany w dłoni klucz.
- To teraz zacznie się zabawa, rudzielcu.

Po czym następuje koniec opka, który wyciąłem bo chciałem sobie skrócić męki i tak nie warto tego czytać.



ufff...

WILCZE POSŁOWIE

Ja nie wiem co ja w sumie przeczytałem. 



Na prawdę nie mam pojęcia. Pomijając fakt braku choćby grama sensu w tym opku, zapytuję TFUrczynię – NA CHOLERĘ Z GORĄCZKĄ TNIESZ AKCJĘ, NICZYM STROBOSKOP CIEMNOŚCI EGIPSKIE, CO??!!

   Będę chyba zmuszony odstawić na jakiś czas tę zacną literaturę. Tę literaturę bystrą niczym woda w klozecie, dyskretną jak kupa w kadzi z ponczem i łechtającą mnie z delikatnością spychacza!
Brak sensu, strobo pseudo akcji, kardynalne błędy (takie ze nawet autokorekta F7 pochlastała się cyfrowo i odmówiła współpracy) i wiele, wiele innych rzeczy, sprawiają, że wszelaką TFUrczość Walniętej, wsadzam do wora i zakopuję w bezksiężycową noc w ciemnym lesie. 
Ronię łzy nad przyszłą solą tej ziemi, Kulfon a ty co myślisz?

oto co myśli Kulfon.
   Obiecuję sobie jednocześnie, „że nigdy więcej”. Wiem jednak ze to postanowienie rodem wyrwane z tych „noworocznych” - czyli wszystkich tych co zaczynają się od słów „od jutra...”, „w tym roku” itp.
Wywalam więc NonSENS przez okno, dziękuję Imperatywowi za wizytę a DEUS EX MACHINA wyszła już wcześniej bo ktoś jej potrzebował.
Żegnam się z wami na ten moment bo muszę pocieszyć odwagę siedzącą w koncie, opatrzyć zamiłowanie do czytania i wziąć oczu kąpiel, żeby przestały śmierdzieć.

po takich literackich rarytasach, polecam ją wszystkim

Z wielkim bólem głowy… - o ja pierd..lę, byle wytrzymać do pełni -
G. Wilk

PS - robimy ściepę na pogrzeb mózgojadka panny Walniętej? Biedaczysko zdechło zaraz po pojawieniu się.

czwartek, 3 marca 2016

Rzecz o Biedzie, Borowym i tym czym słowiańszczyzna bogata - czyli - CUDZE CHWALICIE A SWEGO NIE ZNACIE!!!

Tyle było dni... do utraty sił :)
heh... wybaczcie ale po pracy jestem, więc dzisiaj króciutko...

Czy zastanawialiście się może, czemu do cholery z gorączką krwotoczną, w szkołach (przynajmniej za moich czasów) pokutowała Mitologia Grecka Janka Parandowskiego?
Czemu tłuczone nam było i TŁOCZONE JEST to bezeceństwo? Czemu wiemy więcej o bękartach Zeusa niż o naszym Światowidzie? Czemu znamy każdą postać od Posejdona aż do Hermesa? (no ok - "Hades, Pan zaświatów. Cześć jak leci?" - ten jeszcze przejdzie...)
A nasze słowiańskie "bogi" Weles, Perun w/w Światowid czy chociażby jakaś pomniejsza Brzeginka lub chociaż jakiś Mamun? Gdzie to wszystko jest ja się pytam?
Dawniej można było zwalić to na brak udokumentowanych źródeł itp. W obecnych czasach mi to jednak nie wystarcza. Mamy równie wielki panteon Starych Bogów i jeszcze większy bestiariusz od greków. O wyobraźni Słowian, już nie wspomnę. Mieliśmy wytłumaczenie na wszystko...

Głupi dzieciak? - Mamun podmienił dziecko.
Utopił się ktoś? - niechybnie Wodnik lub Topielica...
Coś szeleści w krzakach jak runo zbierasz? - pewno to Leszy, podpatruje twoje zachowanie w lesie.
Górnik ma problem z urobkiem? - Skarbnik pomoże, a kiej żes prawy to i dukata lub dwa ci ofiaruje.
Piłeś na przodku? - Już ci Skarbnik kilofkiem sempiternę ochrzci.
Wybranek się puścił? - na bank Sukkub skusił...
Geodeta źle wymierzył teren? - nie bojaj, jego dusza odpokutuje w postaci Miernika!!
i można by tak do białego rana...

Dlatego dzisiaj przedstawiam wam jedną z serii książek "Legendarz" wyd. BOSZ, czyli:

Bestiariusz słowiański: rzecz o skrzatach, wodnikach i rusałkach
Książka autorstwa: Paweł Zych i Witold Vargas
 
Domownik dosiadający Gumiennika - a czemu cholebcia nie?
 Pozycja obowiązkowa na półce każdego miłośnika legend. 
A nasze wierzenia są o wiele bogatsze! W niektórych opisach ponoć Mamun ma tak długie piersi, że uciekając zarzuca je sobie na plecy! (lol:) Diabłów i innych biesów sam Lucek z piętra -1 nie zliczy w swoim Antyraju... ot Boruta się pojawia, Belzebub zza winkla spoziera a w Bieszczadach, Bies z Czadami szaleje. (A raczej szalał bo San go utopił) - a wyście czemu myśleli że Bieszczady to BiesCzady? he?

Tak czy siak... 
Polecam i kończę!
Zaczytujcie więc swoje dziadki opowieściami o stworach słowiańskich i dalej straszcie je Bobo (lub Bobokiem - zależy od regionu w słowiańskim kraju Polan) 
Dalej Lachy!!! 

Byle do nowiu!
G.Wilk
P.S. - choć wiem że marna to wymówka - darujcie literówki, przecinki i całą resztę tego g(d)ramat-kramu... jestem zbyt zmęczony... dzięki :)