czwartek, 24 listopada 2016

Różowy Vader, czyli jak zmarysójkować* największego lorda galaktyki - tiaaa... DarkPrincess wróciła...


No i po jakiego bałwana ja ją pochwaliłem? No po co?


Eh... moje słowa jak krew w piach... lub grochem o ścianę...
(a niech mi tu ktoś z Peronem Jamala wyjedzie!!! no to będzie rzeźnia!!!)
Wrrrr!!!
ehm...

No to roz...

materiał po którym wypływają gałki, mózg się lasuje i krew zawraca znajdziesz tu:


Spłodziła - (w bólach rzyci) - DarkPrincess

Wilk sztuk jeden               - chceck
Kawa                                 - chceck
Muza                                 - chceck
Materiał do recenzji          - chceck

A dzisiaj ZNOWU biorę na warsztat DarkProncess...
Chyba stworzę dla niej jakiś kącik na blogasku... etykietę to na bank przypnę.
Widzicie moje szczeniaczki... Nie interesowałbym się nią i jej opkami, gdyby nie fakt że przeprowadziłem z nią małą konwersację. Konstruktywnie pokazałem co powinna zmienić, co poprawić a co ZOSTAWIĆ... i nie ruszać, niechaj to umiera w samotności...
Ale nie posłuchała. Tak więc, efekt może być tylko jeden.

japierdo..., jabardzożywiołowouprawiamseks,jabardzożywiołowouprawiamseks,jabardzożywiołowouprawiamseks,jabardzożywiołowouprawiamseks,jabardzożywiołowouprawiamseks,

To ja może zacznę tak, co?


I ogólnie chciałbym tutaj zakończyć i nie pisać już nic więcej. Ale nie potrafię.
Pierwszy raz były ofiary... Nie da się opisać tego co się stało. Jestem też poniekąd temu winny.
No bo, kojarzycie tego typa?

Pan CTHULHU...
Więc w ramach eksperymentu, podesłałem mu (tak, mam adres Cthulhu... wy nie? :), podesłałem mu to opko...
Pomyślałem że to przeca swój chłop, że da se rade, itp itd.
No niestety, ale nie dał rady...
AŁtoreczka stworzyła coś, co zamieniło naszego Cthulhu w to:


Wysłałem mu prozac, może pomoże...
Ponoć już mu lepiej i wraca do siebie. Dostałem też info, że przez najbliższe tysiąclecie, nie dostanę kartki na święta. No cóż, przykro i tyle.
Ale o co tyle krzyku zapytacie? Już pędzę z odpowiedzią, i to w zdjęciach, bo musiałbym wyrzucić bezmiar impertynencji... tak jak kiedyś... A nie chcę tego robić.
Tak więc nasza AŁtoreczka, radośnie dokonała gwałtu analnego, za pomocą nieheblowanego kija z merysójki na rzyci Lorda Vadera, zamieniając tym samym to:

Master of disaster
w to:


no comment O.o
Wracając do tematu...
Tak więc nasza mhrhhoczna Merysójka wraca do domu, włącza TV i ogląda Potfór Dżedaj, idzie w kimę... niby norma...
Coś tam jej się śni o Vaderze, budzi się idzie o siódmej na spacer, aż tu nagle BUM!!! 

Obudziłam się w nieznanym mi domu. Byłam przerażona. Nie wiedziałam gdzie jestem..
Po chwili zobaczyłam, że zbliża się do mnie zamaskowana postać, wyglądająca jak Lord Vader. Nie mogłam uwierzyć własnym oczom...
-Nie bój się, chciałem Ci tylko podziękować w końcu uratowałaś mi życie-odezwał się, delikatnie ujmując moją dłoń.
-Nie rozumiem...-wyszeptałam nieśmiało.
-Tylko prawdziwa miłość mogła wyzwolić mnie z objęć śmierci.. Ty kochasz mnie ponad życie, widzę to w Twoich oczach-wyjaśnił Vader.
-Czy ja śnię ? -spytałam zdziwiona.
-Może trudno w to uwierzyć ale to nie sen.Co prawda moje ciało umarło i zastąpiła je ta zbroja, ale pozostała jeszcze ludzka dusza - odrzekł bawiąc się moimi włosami.
-Lordzie Vader..jesteś zbyt potężny by mnie kochać. Mogę być co najwyżej Twą niewolnica-powiedziałam.


Eeeehhmmm..
Ten tego. No... Fajnie nie?
Po przeczytaniu tego wybiegłem z nory i wyrzygałem tęczę. Ale to jeszcze nie koniec. Słodycz tego opka w połączeniu nie z jedną (oooo nie, jedna to za mało!) ale z dwoma Merysójkami, sprawi że lukier wypłynie wam z oczu, karmel z uszu a z rzyci wydalicie tęczowe, lodowe rożki. Od samego patrzenia człowiek dostaje cukrzycy.
I ten ton poddańczej su... hłe hłe hłe... czyżby, aby? Nowe odcienie szarości? hehehe...

-Wiesz co...zawsze miałam słabość do zamaskowanych typów z pod ciemnej gwiazdy-wyszeptałam.
-Pokażę ci ciemną stronę namiętności-powiedział kładąc mnie na łóżku.




...ale lećmy dalej bo robi się pikantnie!


Będę przerywał tą scenę, ten wezbrany potok erotyzmu sowimi komentarzami bo zwyczajnie nie wyrabiałem. Śmiałem się i puszczałem pawie na zmianę.

Zaczął powoli rozpinać moją koszulę.Rozebrałam się i czekałam na jego reakcję.
-Powiedz mi czego pragniesz- powiedział, obejmując mnie.
-Jestem na Twe rozkazy..Lordzie Vader..-mruknęła ocierając się o niego. 

Merysójka - Who's your dad... eeee... Bitch?
 
Na początku głaskał mnie po całym ciele. Po chwilo położył mnie na brzuchu i wygiął mi ręce do tyłu.

Po CHWILO? wtf? I wygiął ręce łamiąc w 3 miejscach, ze złamaniem otwartym włącznie. Tak to było Wysoki Sądzie.

Przykuł mnie kajdankami do metalowej ramy łóżka. Wszedł we mnie jednocześnie zaciskając dłonie na mojej szyi.Kochałam go tak bardzo, że pozwoliłabym mu dosłownie na wszystko. Czułam że orgazm zbliża się z każdym jego ruchem  


Wszedł? Czym? Jakimś elektonićnym mordulcem?
Wcześniej dowiedzieliśmy się, że jego ciało umarło i w sumie została tylko sama zbroja... z duszą (czy co to tam było w tej puszcze) 


 
Rozluźnił uścisk, kiedy wyczuł że chcę złapać oddech. Westchnęłam cicho a on całej siły chwycił mnie za ramiona. Wbił mi palce w skórę tak mocno jak tylko potrafił. Poczułam że krew spływa mi po ręce...Ból sprawiał mi przyjemność.Po chwili zupełnie odpłynęłam. 

Fachowo nazywa się to syndromem sztokholmskim. Taka tam normalna przemoc w rodzinie i nie tylko. Siniaki, połamane gnaty itp. Norma nie?
 
Kiedy skończył otarł palcem krew z mojego ramienia. Uwolnił mnie z kajdanek i otulił aksamitna czerwoną pościelą.

Trochę to mi przypomina scenę, jak dres po użyciu kijów-samobijów podaje swojej dogorywającej ofierze chusteczkę, żeby wytarła krew.
 
Jego zbroja idealnie przylegała do mojego ciała. 
No to niezły z ciebie transformers, Merysójko! Wklęsła w dodatku!!!
 
-Byłeś niesamowity- wyszeptałam
-Robiłem wszystko by Cię uszczęśliwić..moja księżniczko-odpowiedział obejmując mnie ramieniem. Wtuliłam się w niego i poczułam jego oddech na karku. Przez chwilę leżeliśmy w milczeniu.W końcu zasnęłam w objęciach miłości mojego życia.
 
Księżniczko? Księżniczko?!?! Na Święte Dąbrowy! Jak wielkim ignorantem trzeba być, żeby coś takiego włożyć w us... hełm Vadera? Jeszcze wychodzi na to, że zdradził swoją JEDYNĄ miłość. Eh.
Znawcy Gwiezdnych Wojen wiedzo! I nie wybaczo!

Potem mamy kilka scen (nie wierzę że to w ogóle piszę) gdzie Vader kuci-kusia Merysójkę i robi się coraz bardziej... zniewieściały... Tak. Niczym współczesny ideał mężczyzny, zwany przeze mnie rurkowcem pospolitym.
Do choroby z gorączką krwotoczną! PSIADUSZA! KOLEŚ ZBUDOWAŁ GWIAZDĘ ŚMIERCI!!! A niemalże lata w trampusiach po łące i zbiera stokrotki dla swojej ulofcianej Merysójki!!!
no nic...lećmy dalej...
W sumie to nie wiemy gdzie dokładnie znajduje się Vaderuś i Merysójka. Niby, chyba, może, na Gwieździe Śmierci? Tak? Bo jeśli tak, to jakim cudem, na jeden z najlepiej chronionych statków kosmicznych, wdziera się jakaś podróbka Yeti?
(pomijam milczeniem, że największe działo zniszczenia, zostało rozniesione w pył przez jednego człowieka, strzelającego w szyb wentylacyjny... -.- Jak by tego nie opisać, jest to mega lamerskie)

na czym to? A tak. Podróbka Yeti.
-Przybyłem tu by pomścić Twe ofiary Lordzie Vader-warknęła Bestia. 
Elektronicznym mordulcem chyba...'
 
-Odejdź stąd, jeśli życie Ci miłe -odejdź i nigdy nie wracaj krzyknął Vader atakując bestię mieczem. 

A kysz! A kysz!
 
-Twoja zabawka na nic się nie przyda jesteś nikim-zaśmiał się potwor. 

Nie to że miecz świetlny przecina dosłownie WSZYTKO! 
Gdzie tam. Przeca to zwykłe mahadełko. Ieeeee tam, mieczyk z odpustu i tyle.
O Święta Dąbrowo! Boru wszechmogący! Tosz to się nie godzi! - wilk daje upust emocjom.
 
-Zostaw go -krzyknęłam rzucając się na niego.
Bestia złapała mnie i przyciągnęła do siebie.
-Miałem Cię zabić ale teraz wiem że to był by błąd.Zabiorę Twój największy skarb.Wtedy sam zdechniesz z tęsknoty i rozpaczy-ryknęła bestia.
-Nie zrobisz mi tego, zmierz się ze mną jeśli masz jakikolwiek honor -rozkazał mój ukochany. 

Bladź! Wszetecznica jej mać! Ogarniacie to?!
Vader - nie zrobisz mi tego i już bo tak mówię.
Bestia - masz rację nie zrobię i tyle.
WTF? 
 
Stwór cisnął mną na podłogę.Nie miałam siły wstać.Vader wpadł w szał i zaczął dusić potwora. 

Tak jak wspomniałem wcześniej, miecz Vaderusia był z plastiku z odzysku. Nie warto nawet nim much odganiać.
 
Patrzyłam jak moc ściska jego tchawicę. Próbował się bronić, ale mój ukochany był silniejszy. W końcu ciało bestii runęło w przestrzeń kosmiczną. 
Rzem z Merysójką! Bo jak Vaderuś wywalił przez kilka ścian stali bestyję, prosto w próżnię, to jest wręcz nieprawdopodobne, żeby nasza boHAterka to przeżyła. Wiecie, dekompresja, szok ciśnieniowy, ona bez kombinezonu, natychmiastowe uduszenie i zamarznięcie, takie tam...

Kiedy wróciliśmy do domu mój ukochany zaprowadził mnie do sypialni. Wyciągną spod łożka miecz świetlny i podał mi go.
--Weź ten miecz i noś go zawsze przy sobie.Jutro nauczę Cię jak się im posługiwać i jak używać mocy-powiedział.  

Do mamuniej kokoty!!! On wyciągnął miecz świetlny... spod łóżka!!! 


Po odebraniu podłóżkowego miecza świetlnego, w sumie, nie dzieje się zbyt wiele. Ot gadka szmatka o tym że Merysójka ma mieć szkolenie z wymachiwania odpustowym świetlakiem. A i że jest w ciąży...

Oł, łejt no a minit!

Minęło 9 miesięcy odkąd trafiłam na Gwiazdę Śmierci. Urodziłam zdrową córeczkę-Sophie. Była w połowie człowiekiem a w połowie maszyną i ważyła zaledwie kilogram. Miała czarne oczy robota, które musiała odziedziczyć po ojcu i rudo-brązowe kręcone włosy  
Że do nierządnicy żyjącej w biedzie, co proszę?
Co tu się odprawia ja się pytam? Konie z rzędem temu, kto mi to wyjaśni!!!
Na świat przyszła kolejna, rudobrązowa Merysójka? W dodatku jest w połowie cyborgiem?
JA nie chcę wiedzieć jak ona TO CUŚ urodziła! NIe rozerwało jej kuciapki? URODZIŁA PÓŁ ROBOTA!!!
Może dziecię trzeba jeszcze oliwić? Śrubkę dokręcić?
No nie. Nikt mi nie wmówi że elektoniczny mordulec Vadera, strzela mecha nasieniem!
Nie! Po prostu, nie.
A! Własnie! Zapomniałem dodać że Merysójka spopieliła swoich starszych gdzieś po drodze. Na WUNGIEL!!!


Wiecie co?
Dla waszego dobra, skrócę tę reckę do maksimum.
Tak więc mała Merysójka powoli dorasta. Po sześciu latach, tak jak przewidział papcio Vader, zjawiają się Jedi aby odebrać małego cyborga i wychować na Jedi.
Zresztą sami przeczytajcie.

Postanowiliśmy zabrać ja w podróż po galaktyce. Wyruszyliśmy z samego rana mała była zachwycona. 
No przeca, taka rodzinna wycieczka Gwiazdą Śmierci. Coniedzielna, pokościelna wyprawa po włościach...

-Ta planeta to to dom naszych największych wrogów-wyjaśniłam
-Kiedyś ich zniszczymy-powiedziała Sophie podbiegając do okna
W pewnej chwili zbliżył się do nas inny statek kosmiczny, Wiedziałam że to rycerza Jedi przylecieli po Sophie.Musieli wyczuć jej obecność. Byłam przerażona 

Wiedziałem że to rycerz Jedi przylecieli... no comment

Mój ukochany wezwał wszystkie oddziały szturmowców, przez specjalny system alarmowy. Nagle na nasz statek wbiegło 2 mężczyzn. Jeden z nich podszedł do Sophie.
-Nie bój się maleńka.Pójdziesz z nami. Damy ci lepsze życie-mówił do niej 

Idź z nimi mała Merysójko! SERIO! Schrzaniaj z nimi od tych wariatów!

-Zostaw ją krzyknęłam-atakując go mieczem świetlnym
Walczyliśmy przez chwile, aż w końcu wbiłam mu miecz prosto w serce.
Nagle poczułam silne uderzenie w tył głowy i upadłam na podłogę.
--Kochanie..-obudź się..słyszysz mnie ?-spytał Vader.
-Tak tylko..nie wiem co się stało-odpowiedziałam.
-Zaatakował Cię jeden z rycerzy Jedi..Nasze silniki zostały uszkodzone więc musieliśmy wylądować..

Czym? Gwiazdą Śmierci? I jeśli tak to, na czym wylądowaliście, ja się pytam?

Opuściliśmy statek i rozpoczęliśmy walkę na śmierć i życie.
lol

-Twój czas dobiegł końca Lordzie Vader - odezwał się jeden z naszych wrogów.
-Jesteś żałosny jeśli myślisz, że masz ze mną szansę -krzyknął mój ukochany.
Złapał mężczyznę za szyję i skręcił mu kark jednym ruchem. Następnie rzucił jego ciało na ziemię.
-Gdzie jest Sophie spytałam?- rozglądając się nie spokojnie dookoła.
Byliśmy przerażeni. Nie wiedzieliśmy czy jeszcze zobaczymy naszą córeczkę. Na szczęście po chwili, dostrzegliśmy Sophie siedzącą pod drzewem.

WTF??!!

Była bardzo wystraszona.
-Nie bój się córeczko, już po wszystkim -odezwał się Vader biorąc ją na ręce.
Mała zarzuciła mu ręce na szyje i po chwili usnęła. Wróciliśmy do domu awaryjnym statkiem. Byliśmy tak zmęczeni że po powrocie od razu poszliśmy spać.


Eee... Nie. To się tutaj nie stało. Nie mogło! Rozwalili statek pełen Jedi, gdzieś wylądowali, walczyli dalej, po czym wrócili i poszli spać. Czy coś wam tu nie pasuje?
AŁtoreczko? Czy ci przypadkiem nie odechciało się aby pisać, tak ze dwa akapity temu?
Znowu serwujesz pociętą akcję i skoki czasoprzestrzenne! To że to fanfik na Star Wars, w cale cię nie usprawiedliwia!

Lećmy jednak dalej.
Na trzynaste urodziny, młodej Marysójce poważnie odwala i zaczyna przystawiać się do tatusia Vaderusia.
Oczywiście jest to "be" i groziłby naszemu Vaderowi prokurator, dlatego z dobrego serca, wysyłają małą do ośrodka terapeutycznego. Gzie? Ja nie wiem, bo aŁtoreczka nie napisała...

Co. Tu. Się. Odprawia! DO CIĘŻKIEJ CHOROBY Z KRWOTOKIEM!!!???


Leczenie młodej, trwa trzy lata. Po powrocie, wszyscy idą na rodzinny spacerek (Bór wie gdzie) i spotykają tam parkę, knującą przeciw tatusiowi Vaderowi.
Vaderuś zabija młódkę i w sumie to zaprasza na Gwiazdę Śmierci jej kolegę, partnera w spisku, dosłownie, bezgranicznie mu ufając.
Oczywiście młoda Merysójka zalofciuje się ze wzajemnością w niedoszłym i niedopuszczalnie wręcz małosprytnym spiskowcu, podczas niedzielnego obiadu.
I wszyscy, szczęśliwie, odlatują w kierunku słońc na podbój galaktyki...
DI FAKING ENT!!!

Sam już nie wiem co mam z tą aŁtorką zrobić. /jest głucha na jakiekolwiek porady. Jak przysłowiowy pieniek. Mam jednak ochotę stworzyć jej u siebie własny kącik. Kącik gdzie radośnie będę piętnował gorącym żelazem jej wszelkie opkowe błędy.

Tymczasem kończę powoli. Już od jakiegoś czasu Yoda próbuje się do mnie dobić. A ja nie odbieram, bo co mam mu powiedzieć? Że jego universum zapadło się w sobie pod ciężarem wylewającej się z tego opka głupoty? Nawet on szanował Vadera.
Jeszcze nauczyć wiele się musisz aŁtoreczko. - master Yoda

Z zaśnieżonej, wilczej krainy mówię wam tylko
...byle do pełni!

G.W.Wilk

Przypisy dla niewtajemniczonych:
* - Merysójka vel. Mary Sue, Marysia Zuzanna r.m. Gary Stu - Fikcyjny/na bohater/ka nosząca w kieszeni Deus Ex Machina, naprawiająca wszechświat i wymyślająca Perpetum Mobile na każdym kroku. Postać tak niemożliwie super-hiper idealna że doprowadza czytelnika do szewskiej pasji, torsji i krwotoku z oczu. Występuje w kilku wersjach, najpopularniejsze to:
1- idealna, kasztanowa lub ruda, przygłupia, szalenie piękna, zakochana persona, którą chcą wszyscy zaliczyć
2 - czarnowłosa, niezrozumiała, niezrównoważona, małosprytna, mroczna, goth persona.
*// - ja chyba napiszę o tym referat... na razie odsyłam TUTAJ

poniedziałek, 31 października 2016

Jedzie Jason jedzie, kółeczka go niosą... - czyli powrót Jasona - odłona 3, na czterech kołach i ogólnym braku zwłok. YAY!!! :D

Słowo wstępne.
AUtor czegokolwiek ma to do siebie (zwłaszcza taki zwirz jak ja), że miło mu przeczytać jakiś pozostawiony komentarz, zwłaszcza, gdy treść owego komentarza, nie jest zła.
Dlatego miło mi poinformować o tym iż postanowiłem podjąć rzuconą mi rękawicę, w postaci tego oto anonimowego komentarza:

zajebisty artykuł ,weszłam w linka ..jest kolejna część tego opka ...

Tak oto wiedziony ciekawością lecz jednak pełen trwogi, zajrzałem na lol24 i odnalazłem trzecią część przygód Jasona i naszej ulofcianej goth MORDeczki.

A(ł)toreczka - DarkPrincess
opko - kliknij jeśli chcesz, to cię przeniosę do opka...

Zaczynamy!

Wilk sztuk jeden          - check
Kawa                            - chcek
Muza                            - moment... - check
Materiał do recki          - check

Jak wspomniałem wyżej, byłem pełen trwogi. Jednak gdy już otworzyłem opko, mrugnąłem ze dwa razy i się dyć zdziwiłem. Zaskoczyła mnie długość opka, które jest naprawdę ultra krótkie... Jak na DarkPrincess oczywiście.
Zaciekawiony zacząłem czytać. Węsząc spisek, postanowiłem sprawdzić informacje, jakie a(ł)toreczka zawarła w opku...
Po chwili zrozumiałem wszystko! Iluminacja! Olśnienie!
Opko jak mniemam jest króciutkie, ponieważ a(ł)toreczkę chyba zmęczył reaserch! Czyżby wzięła sobie do swojego shwartz serduszka to co pisałem wcześniej? (btw, napiszę coś o tym później)
No nie może być!! A może to zwykłe lenistwo?
Owszem, mam się do czego przyczepić (za chwilę) ale muszę przyznać że z DarkPrincess jest ciut lepiej.
Informacje zawarte w oppku, choćby o przebytej drodze, są prawdziwe! FBI faktycznie w 2013 roku umieściło Ditroit na 2 miejscu w statystykach morderstw w USA i faktycznie, miasto ma zasłużoną złą sławę "miasta widmo".
Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują na to że a(ł)toreczkę faktycznie mogło zwyczajnie wymęczyć szukanie informacji, które wniosą coś ciekawego do samej fabuły (nawet drugoplanowej)...
Jako że jestem z natury istotą agresywną i mięsożerną, a naturze nie sposób się sprzeciwić, to tym bardziej rzec muszę, iż niemożebna to dla mnie siurpryza!
Choć agresywnym wielce, tu oto winszuję a(ł)toreczce wprowadzenia novum do swoich opek.
Może i niewiele to wnosi, lecz jest zauważalny delikatny progres.

Nawet House daje szacun!

Dobra, dość tego kadzenia!
Wszystko to fajnie ale jeszcze długa droga przed a(ł)toreczką...
hehehe
no to jedziemy!

Materiału niestety a(ł)toreczka nie spłodziła wiele, więc niestety (choć może, na szczęście) nie zajmie mi to wiele czasu.

Jedziemy powoli, przestrzegając wszystkich przepisów, bo nie... - bla bla bla

Maksymalna prędkość z jaką można się poruszać we wschodnich stanach USA to 70 mph, czyli około 112 km/h!!!
Jeśli to jest wolna jazda to powinszować przestrzegania zachowania zasad bezpieczeństwa.

Znudzona długą, monotonną podróżą zaczynam rozmyślać o przyszłości.
"Dokąd jedziemy ?", " Co stanie się z Kasandrą ?", Przecież zostawiliśmy ją samą, przywiązaną do krzesła…
"Co będzie, jeśli ktoś ją znajdzie " ? "Co jeżeli ta suka, powie o wszystkim policji" ? "Nie...mam nadzieję, że zdechnie z wycieńczenia….ale jak długo uda nam się, utrzymać wszystko w tajemnicy ?", " Czy przez całe życie będziemy uciekać, tak naprawdę nie wiedząc dokąd? ", " Kim tak naprawdę jest Jason ? " "Kim ja jestem ?"…zdaję sobie mnóstwo pytań, ale na żadne nie potrafię odpowiedzieć…


Czujecie to? Hmmm? Już w pierwszym pytaniu atakuje nas filozoficzna Mary Sujka. Atakuje nie byle czym! Oto mamy przestrzał od Skoratesa do Frycka Nietzsche... Fajnie, nie?
Czytając to mam wrażenie że "Ucieczka od wolności" okłada mnie żeliwną patelnią po łbie.
I do tego ta sieczka cudzysłowów, przecinków, spacji przed pytajnikami! Te chorobotwórcze wręcz, cztero-i-więcej kropki!!!
Brak znajomości WORDA bije po oczach niczym święty, bałwochwalcę! Albo Zawisza, Turków!
Do tego to słit "niktmnienierozumiełeeeee" zakończenie.
100 procent Mary S!
BTW!!!
Niejaka Kasandra (cz.2, pseudopsiapsiuła MORDeczki, chwilowo zamknięta w piwnicy pod przyczepą kamipingową Jasona, status - niezadźgana), jak wyjaśnia Jason, nie będzie stanowić problemu. Została zamordowana przez naszego oprawcę-szubrawcę za pomocą (pauza poprzedzająca efekciarskie wejście...)
ARSZENIKU!!!
yeeeyyy!!! - szkoda że w cz.2, do kobiety lekkich obyczajów żyjącej w biedzie, nie znajdujemy NIC na ten temat! NIC! NULL! NADA!!
Ot nastąpiło czyste przyzwanie DEUS EX MACHINA-DUP-JESTEM i po sprawie...

ERROR 983!!! NO COFFE! WILK IN PANIC!!
...
..
.
ok mam już kawę.

No ale brnijmy dalej...

    - "Cholera..dlaczego od razu go nie wyrzuciłam..- krzyczę odkręcając szybę. Pod wpływem impulsu wyrzucam telefon z jadącego samochodu. Patrzę jak moja komórka, znajduje się pod kołami wyprzedzającej nas ciężarówki.
     Nagle kierowca zjeżdża na nasz pas, dosłownie ocierając się o błotnik naszego auta.Jason hamuje w ostatniej chwili.


A teraz przyjrzyjmy się tej sytuacji ok?
MORDeczka wyrzuca telefon przez okno, wcześniej odkręcając szybę... hmm... Pominę milczeniem odkręcanie szyby.
Mnie rozchodzi się o fakt wyrzucenia telefonu, prosto pod koła wyprzedzającej ich ciężarówki.
Otóż w USA jeździ się PRAWĄ stroną. Więc jeśli jakiś pojazd wyprzedza inny pojazd, to musi poruszać się po LEWYM pasie. Ergo - albo kierowca ciężarówki cierpiał na niesrogi autyzm, podejmując takie manewr wyprzedzania po pasie awaryjnym albo MORDeczka wrypała się Jasonowi na kolana, otworzyła okno od strony kierowcy i wyrzuciła przezeń telefon!

A i jeszcze coś! Normalną praktyką na CAŁYM ŚWIECIE jest zaniżanie maksymalnych prędkości dla ciężarówek i pojazdów wielkogabarytowych! USA nie jest tutaj wyjątkiem!
Więc nie ma siły, żeby ciężarówka wyprzedziła osobówkę. Nawet osobówka z przyczepą kampingową, jest szybsza od ciężarówki!

Posępny krajobraz budzi mój zachwyt, jednocześnie napawając mnie przerażenie.

Ja mieć świadomość że polska język, trudna język być...
...i nie spowiadaj się a(ł)toreczko że "em" ci się "nie wcisło"!

Zdaję sobie sprawę z tego, że żeby przetrwać na ulicach Detroit, trzeba być prawdziwym twardzielem, końcu nie bez powodu jest ono nazywane "miastem widmo".

Pominę ten mhrocznyy fragment o Detroit i przejdę od razu do meritum.
Otóż bycie twardzielem nie ma NIC wspólnego z faktem nazywania Detroit "mistem widmo".
Obecny stan, Detroit zawdzięcza kryzysowi, w jaki powoli wpadało przez zwiększające się bezrobocie, migracje ludzi do innych miast czy w końcu, rasizm.

Poziom przestępczości jest tu tak wysoki, że na pewno znajdziemy sojuszników. Chociaż będziemy mieć też wielu wrogów.

Eee... nie wiem jak mam to skomentować... Żywcem brak mi słów... Serio!
Jason bawił się maczetą, rozwijając SOLOWĄ karierę! Heloł!! Jakich sprzymierzeńców do kobiety rzyciodajnej żyjącej w biedzie?

- Zostaniemy to, póki to możliwe - odzywa się Jason.  

A może lepiej "zostańcie TAMTO"? Albo jeszcze lepiej! "Zostańcie OWO", póki to możliwe!
Znowu coś się nie "wcisło"? Ojej... smuteczek - paczaj jak foka płacze... :(

 - A co jeśli, ktoś nas tu znajdzie ? - pytam zaniepokojona.
 - Nikt nie odważy się tu wejść…a nawet jeśli znajdzie się jakiś śmiałek, poradzimy sobie z nim


O słodka naiwności... Jeśli ktoś odważy się wejść, to uwierz mi MORDeczko, nie będzie to jedna osoba, lecz 20 osobowy gang chytrych, murzyńskich sprzedawców noży pod żebra...
(nie jestem rasistą - bazuję na statystykach przestępczości w Detroit i w USA! Takie są fakty!
- Deal with it!)

- Dołączy do nas, albo skończy tak jak nasze poprzednie ofiary…rozpakujmy się I odpocznijmy trochę, wieczorem chciałabym wyruszyć na łowy….

 Nie chcąc się powtarzać, wkleję tylko to...


Wyobrażacie sobie w ogóle łowy w mieście widmo?
Albo lepiej!
Dwuosobowa ekipa, zawodowy morderca i żółtodziób idą zabić kogoś w mieście gdzie nawet dziecko chodzi do szkoły z gnatem za paskiem! Idą na "ŁOWY" w mieście gdzie w monopolowym, ekspedient jest odgrodzony kuloodporną szybą!
lol :D

No i tak dotrwaliśmy do końca części trzeciej.
Czyżby zapowiadało się cykliczne powracanie do tego uTFORU? Zobaczymy.
Na wstępie napisałem że przed a(ł)toreczką jeszcze daleka droga. No cóż, muszę poprawić to stwierdzenie, ponieważ na owej drodze są jeszcze zasieki, pola minowe i od prącia innych niespodzianek.

Choć zauważam mały postęp, to jednak stwierdzam że sens dalej błogo pławi się w śpiączce i nie ma ochoty wstawać, a próba przemycenia uniwersalizmów spaliła na panewce. Akcja również, tak jak wcześniej buja się na wozie o kwadratowych kołach, tyle że tym razem szkapa pociągowa zeszła z powodu bólu istnienia.

To tyle!
I byle do pełni!
Wilk

P.S. - rzecz muszę iż podczas ostatniej recki dot. Jasona, popełniłem wielki błąd. Zaliczyłem upadek moralny prosto na pysk, uzewnętrzniając swoje niskie przemyślenia. No cóż... Mój błąd. Ocenzuruję to lub usunę.



niedziela, 9 października 2016

Wilk trwa w stuporze - Męski układ rodzenia, czyli jak zapłodnić czarodzieja od rzyci strony...

Oj wymęczyło mnie wczorajsze opko...
Oj wymęczyło i zirytowało niemożebnie...
Pierwszy raz, od bardzo dawna tak się zirytowałem.

no ale nic to.

Wilk sztuk jeden               - check
Kawa                                - check
Materiał do recenzji         - check
Muza                                - check

Dzisiaj zacznę od razu z grubej rury. Bo...

n... nani?
Tak mniej więcej wyglądałem, gdy dostałem TO!... w swoje łapy i przeczytałem.
Tak, mowa o dziele wydanym. Ba, o komiks... eee... mandz... nie... hmmm.
Nie mam pojęcia jak to określić.
To może od początku co?
Dnia pewnego moja kochana wilczyca wydała kilka złotych, które jak się okazało, pociągnęły za sobą ogromne koszty. Jak to możliwe zapytacie?
Oj bardzo prosto. Chodzi o koszty terapii, leków, egzorcysty i postawiania czegoś na kształt schronu przeciw atomowego z półkami na te pozycje, które nigdy nie powinny zostać wydane.
O wiele lepiej by było, gdyby te chore pomysły pozostały w L-przestrzeni.
No ale stało się. Moja ukochana, wiedziona ciekawością, zakupiła tę pozycję i teraz muszę wykosztować się na bunkier. Muszę go obłożyć jakimiś zaklęciami, święcić ze 3 razy w tygodniu i... zresztą sami wiecie.
Z dobrej strony, wygląda to tak, że mam miejsce na przetrzymywanie radioaktywnych książek i całej tej hałastry literackiej, co to ludzie chcą ją zabić, zanim złoży jaja.

Po przeczytaniu tego... czegoś... moje mniemanie o ludzkiej głupocie, zostało brutalnie zweryfikowane. Einstein miał rację... ludzka głupota jest nieskończona.
No bo, jak można, tak zaorać temat małego czarodzieja z Hogwartu?
Domyślacie się co wam dzisiaj sprezentuję?

Oto dzieło warte wydłubania sobie gałek!


tak. tak właśnie... patrzcie i płaczcie!
Oto dzieło niejakiej Sitriel - Czarna Walkiria...
Czyli Harry Potter po gwałcie Snape'a, zajściu w ciążę i urodzeniu syna...
Nie robię sobie jaj. Niestety.
Jestem śmiertelnie poważny.
Przeczytałem całego Pottera (wcale dobry) i powiem szczerze, że podczas tego kilknastostronicowego, rysunkowego opka, zaliczyłem więcej facepalmów niż w całym swoim życiu.
No bo jak można zamienić to

w to






Sami musicie przyznać, że trza mieć talent!!!


Historia Pottera w tym wydaniu, to nic innego jak wysrane przez bobołaka yaoi.

a oto drugi rodzić Tancreda

Tak. Oto Severus Snape.

Ja rozumiem że yaoi wymaga pewnej konwencji. Rozumiem ze ta konwencja może być nawet szokująca dla czytelnika.
Ale jaki chory umysł bierze na warsztat Pottera, patroszy kanon jak świniaka, po czym ładuje nadzienie z yaoi, polewa sosem z butseksów, a na deser kłuje w oczy cholernie złą kreską?

Być może to wynik wyczerpania z powodu wczorajszej recki, ale dzisiaj czuję się wypluty na wskroś.
Będę więc powoli kończył to pastwienie się nad tym truchełkiem.
Żal mi kanonu Pottera. Serio. Żal mi wysiłku jaki Rowling włożyła w tę postać. Bo oto jej główny bohater, jej cudowne dziecko literatury młodzieżowej, zostaje po kilku głębszych zgwałcone przez Snejpa i ma z nim syna...
Love story leży i kwiczy, akcja ssie jak stary ukraiński ssak leśny a kreska wyrzyguje na czytelnika wszystko co może, w przerwach błagając żeby ją dobić.
Moja kochana wilczyca kupiła to w internetach... Niestety nam trafił się egzemplarz przeklęty.
Nie można tego pociąć nożyczkami, nie można porąbać siekierą, nie da się spalić wiecznym ogniem...
Próbowałem...
Jest niezniszczalne...
Dlatego kończę powoli tynkować schron, za dwa dni przyjeżdżają Whinchesterowie żeby obłożyć go zaklęciami, poprosiłem Watykan o przysłanie egzorcysty... Ba nawet sam Belzi przysłał wczoraj Asmodeusza do pomocy, z listem żelaznym, że ja i moje stado dostajemy immunitet i nie trafimy do piekła. Niestety możliwe, że będziemy żyć wiecznie, bo ta pozycja pseudo-literacka, przylega do właścicieli lepiej niż klątwa faraona. Wszędzie za tobą podąża. Jak zapewne się domyślacie, nie chcą jej nigdzie. Przyjdzie więc nam żyć z tym dziadostwem po wsze czasy... eh...

No, to tyle...

Trzymcie się i byle do pełni...
Wilk

Jason - romantyk z przyczepy campingowej z piwnicą. - czyli mordercze wypociny cz.2

Dobra... słowo się rzekło - kobyłka u płota - jak mawiają...
Oto nadszedł czas zapoznania was z pierwszą częścią opka "Mój przyjaciel Jason" a(ł)toreczki DarkPrincess.
Opko dostępne pod adresem: http://lol24.com/opowiadania/horrory/moj-przyjaciel-jasoncz-1-20371
Nie przedłużam, bo chcę jak najszybciej zakończyć ten srom. Serio. To opko nie jest może, destylatem czystego zła, lecz sprawia że mózg lasuje się od samego patrzenia na literki.
Btw. - cała akcja toczy się w Crystal Lake, miejscu "narodzin" Jasona Voorhees z filmu "Piątek, trzynastego".

No to roz... 

Wilk sztuk jeden            - check
Kawa                              - check
Materiał do recenzji       - check
Muza!                             - check

I tak oto na początku dostajemy małe przedstawienie naszej MORDeczki. Nasza bohatereczka nosi jakże znamienne nazwisko Blackout. Prawda że fajnie? Szkoda tylko że sama a(ł)toreczka nie dostała zaćmienia lub nie straciłą przytomności, pisząc to opko.

Nazywam się Whitney Blackout i uczęszczam do klasy maturalnej.Nie uczę się najlepiej ale też nie najgorzej.Mieszkam z rodzicami w Crystal LakeMój tata Eliot prowadzi własny biznes a mama Elizabeth jest znaną piosenkarką.Rodzice nie mają dla mnie zbyt wiele czasu, mama praktycznie cały czas jest w trasie koncertowej a tata zajmuje się swoją firmą.Nie jestem duszą towarzystwa, ale mam kilku dobrych znajomych.Wyróżniam się tle klasy słucham wszelkich podgatunków rocka i metalu, podczas gdy większość moich znajomych woli inną muzykę.Jako jedyna w szkole ubieram się na czarno, noszę glany i pieszczochy.Lubię też mocny makijaż.Przez moją odmienność często czułam się samotna..aż pewnego dnia poznałam przyjaciela.Nazywał się Jason......Jason Voorhees....

Moment! chwila... wstrzymaj konie waćpanna!
W USA nie ma czegoś takiego jak MATURA! Nie ma i już. Jest odpowiednik naszej matury czyli High School Diploma, ale nie jest to nasza matura.
Droga a(ł)toreczko, następnym razem zapytaj wujka Googla o takie sprawy jak szkolnictwo za granicami Polski, bo jeśli jest coś czego ścierpieć nie mogę, to jest to właśnie pisanie na pałę, BEZ reaserchu!
ok, dalej...
Dowiadujemy się, że nasza MORDeczka żyje dostatnio, rodziców często nie ma w domu, bla bla bla... czyli mamy tu rodowodową Marry Sue...
nikt nie kocha, nikt nie rozumie... bla bla bla... rozumiecie, nie?
Jak to w takich tekstach bywa, zwyczajowy imperatyw narracyjny każdej Marysi Sujki jaka zaistniała w literackim świecie, już nam się pakuje z buciorami do opka (ten imperatyw znaczy). Mości się wygodnie, odkorkowuje poślednią szkocką, wsadza niedopałek w pożółkłe zębiska, beka donośnie i drapie się zadek, śmiejąc się szelmowsko.
Tak. Znam ja takie imperatywy... Ich pojawienie się w jakimkolwiek opku, natychmiastowo powoduje, że gałki wytrawnego czytelnika, wywracają się w czaszce, chcąc obejrzeć czy przypadkiem mózg nie doznał żadnych obrażeń. To taki mechanizm obronny każdego zdrowego bibliofila.
no ale ok... ja nie z waszego gatunku, więc lecimy dalej.

Jest pochmurny, piątkowy wieczór...

Eee... WTF?

Ni z gruchy nie z pietruchy, nagle mamy przeskok czasoprzestrzenny... yep!
Bez ostrzeżenia dostałem po ślepiach teleportem. Doo tego wyglądającym mniej więcej tak:

taki teleport z EnterPrice w Startreku, jeno bardziej kloaczy...

ale, spokojnie... to jeszcze nie koniec...

Właśnie szykuję się na koncert Behemotha -mojego ulubionego zespołu.Tapiruję moje kruczoczarne włosy, paznokcie i usta maluję na czerwono.Zakładam długą czarna suknię z falbanami, pończochy i bordowe glany.

ok. oficjalnie... idę się wyrzygać...
wrócę jak mi minie... a wy popatrzcie se na gify...

bo jak mniemam to miało być to...


a jak zwykle wyszło... to:


ufff...
Już wróciłem. Szkoda mi tylko dobrego obiadu. No ale nic.
Rozumiecie z czym mamy tutaj do czynienia? Z jakiego typu a(ł)toreczką?
Sam fakt występu Behemotha w jakimś Crystal Lake, zaraz obok mieszkania głównej MORDeczki, pominę milczeniem, ok?

Ooo tak to jest właśnie to co kocham gitara, perkusja growl i tłumy ludzi tańczących pogo-ludzi takich jak ja...Wchodząc do klubu, zwracam uwagę na tajemniczego chłopaka który przebywa na tej samej sali. Właściwie jest to już młody mężczyzna, jak się później okazuje, jest6 lat starszy ode mnie.Od razu przykuwa moją uwagę, stai w odosobnieniu na drugim końcu sali.Zdaje się, że jest obecny tylko ciałem. Postanowiam do niego zagadać:

Ja rozumiem że ja z puszczy głębokiej itp. ale proszę o wytłumaczenie kilku terminów, bo za chiny ludowe nie wiem co to "perkusja growl" i "pogo-ludzie". Nie za bardzo ogarniam też przestrzeń w tym klubie, czy co to tam jest. Otóż w pierwszym zdaniu MORDeczka raczy się muzyką a w drugim wchodzi do klubu i to wszystko w czasie teraźniejszym. Czyli co? Teleportowałą się przez kibel na zewnątrz i weszła jeszcze raz? Zapodała respem na bazie?
MORDeczka zwraca też uwagę, na chłopaka z tej samej sali...
- STOP!
oto nastąpił
 ZGRZYT RZECZYWISTOŚCI!!!
- czyli coś, obok czego wilk nie przejdzie obojętnie...
Behemoth, jeden z bardziej znanych, polskich zespołów o zasięgu światowym. Patrzcie uważnie bo oto Nergal, gra w jakimś klubie w Crystal Lake? SERIO? I to w jednej z KILKU sal? To jakie te sale były, skoro pomieściły fanów takiego zespołu? Może grali w podziemiach, bunkrach albo u samego Belziego na zaproszenie Lucy?

- PLAY!

MORDeczka zwraca uwagę, na tajemniczego chłopaka (Jasona - no a co myśleliście? Zawszony imperatyw! I tyle!), który okazuje się młodym mężczyzną o 6 lat starszym od niej. I tu wchodzi naszej a(ł)toreczce Jasonowa maczeta (hłe hłe hłe) w usta bo:
Narodziny Jasona - 13 czerwca 1946
rzekome utonięcie Jasona - 1957
Nasz Jason, w chwili utonięcia ma więc 11 lat.
Ogarnięcie się Jasona, zajmuje jakieś 20 lat (1977). Po tym czasie powstaje, pełnoprawny Jason, morderca co nie ma serca, który zabija wszystko i wszystkich! Na śmierć! Lepiej niż Domestos! Oczywiście robi to wszystko w imię miłości (chorej i pokręconej) do mamusi. Tak więc, biegający i mordujący z okrzykiem "za mamusię!", Jason ma około 30 lat!
Wytłumacz mi więc a(ł)toreczko JAKIM PRAWEM JASON MA U CIEBIE W OPKU OKOŁO 25 LAT? Behemoth zawiązał się około 1991. Dodajmy 10 lat na rozkręcenie się zespołu na arenie międzynarodowej. Z tej matematyki wyraźnie wynika że twój 24-25 letni Jason ma lekko 54 lata! Tosz to dziadzio z przerośniętą prostatą, a nie 25 letni, morderczy ogierek!
Tego, co dzieje się w tym opku nie da się już niczym usprawiedliwić! Stroboskopowa akcja, zagięcia czasoprzestrzenne! NIE!
...odrzucam nawet PONIŻSZY (ultra mocny) argument!:
"oł... łejt... this is opko..."
po prostu NIE!

ufff... się zirytowałem.
ok. Idźmy dalej, zmorduję to opko, choć by nie wiem co.
Dalej dostajemy pokraczne dialogi naszej MORDeczki i Jasona, o tym że w sumie, to wyczuwa w niej bratnią duszę, itp, itd. Ogółem - gimbazjalne goth-loli dyrdymały.
Potem Jason odprowadza ją do domu...
...W!T!F!!!
eee... Jason wygląda tak:


PRZYPOMINAM TEŻ, ŻE JASON, TO NIE JEST ZBYT GADATLIWY TYP!
...mało tego - ZABIJA KAŻDEGO!

i oto, taka scenka rodzajowa...
Romantyczny facet, w masce hokejowej, z maczetą pod pazuchą, odprowadza mhrooczną loli do domciu i wymieniają się numerami telefoncióffff...


minuta ciszy dla sensu, który umarł w bolesnych męczarniach...

Ale to nie koniec!
Jest jeszcze lepiej!

Oto Jason dzwoni do naszej MORDeczki i umawiają się w parku... wcześniej jednak nasza MORDeczka informuje rodziców że wychodzi, w taki oto sposób:

Na wszelki wypadek zostawiam kartkę, z informacją, że wychodzę.Nie piszę dokąd się wybieram, bo uznaję że skoro jestem dorosła, nie muszę się nikomu tłumaczyć.

Serio, mi już powoli zaczyna brakować słów, do opisywania tego co się tutaj wyrabia.
Będę więc wklejał gify. (dawno ich nie było:)


Po chwili dostajemy taki oto, przedni i porywający dialog.

- Dlaczego nosisz tą maskę ? Możesz zdjąć ją chociaż na chwilę ? - kiedy oboje byliśmy już w parku.
- Możesz zobaczyć moją twarz....ale najpierw musisz przejść test...


 Serio kuźwa?! TEST?!?!?!
dopiero wtedy będę miał pewność, że mogę Ci zaufać...
- W porządku..ale..jaki test..? - pytam trochę wystraszona. Jestem gotowa zarówno do ucieczki jak i do ataku. Nie wiem jakie zamiary ma mój nowy znajomy, ale ma w sobie coś takiego...co sprawia, że pewnym sensie widzę w nim samą Siebie. 


Małe przypomnienie że nasza MORDeczka to rasowa Marry Sujka... 
Egocentryczna Mary Sujka...

-Pojedziemy do mojego domu i wszystkiego się dowiesz-Jason zaprowadził mnie do samochodu.
Był to czarny karawan pogrzebowy z przyciemnianymi szybami...

 



Nie no, kuźwa, nie ogarniam tej jej całej kuwety, co to ona ma w mózgu...

Po chwili wyjeżdżamy po za miasto, znajdujemy się w ogromnym, ponurym lesie.Mija pół godziny...w końcu dojeżdżamy do skraju lasu.Stai tak stara przyczepa kempingowa, a kawałek dalej jest głębokie jezioro.

Nie jestem już w stanie normalnie myśleć! Nie wiem nawet, od czego mam tu zacząć?!
Wyjeżdżacie za miasto, po czym? I jak ten świat jest skonstruowany? Za miastem następuje JEBS i masz tam las? (a oczom ich ukazał się las... krzyży...) I taki on niby ogromny, że w pół godziny dojeżdża się do jego skraju? A kawałek dalej, za skrajem tego ogromnego lasu, co go w pół godziny przejedziesz, mamy kolejne JEBS i zza winkla sosny wyskakuje nam bardzo głębokie jezioro? Jak ona sprawdziła głębokość tego jeziora??!! NO JAK!!?? Sonarem co ma go w oczach? Radarem Doplera, co to ma go chyba w rzyci?!





Wilk dysząc ze złości i w nerwach:
Pierwszy raz... na serio... zasapałem się... z nerwów... nad opkiem...


-Wczoraj w tym klubie..nie znalazłem się przypadkowo...jestem prawie pewien, że czekałem właśnie na Ciebie...-Jason spogląda mi prosto w oczy.............



Naprawdę nie jestem w stanie pojąć tej pokracznej próby powiązania MORDeczki z Jasonem, wyrzyganym chyba przez Cthulu, powrozem przeznaczenia. Imperatyw Marry Sujki jest infantylny, ale nie podejrzewałem a(ł)toreczki o tak prostackie wykorzystanie tego motywu. Mało tego, mam wrażenie że a(ł)toreczka raczy nas gnojem, radośnie rozbryzgiwanym przez wiatrak jej własnej naiwności, że ktokolwiek to łyknie.
A to na końcu to co to kuźwa jest? Skąd tyle kropek? WIESZ CO TO JEST WIELOKROPEK KOBIETO??!!

Wchodzimy do przyczepy mój znajomy zamyka drzwi i zapalił światło.Okna są zasłonięte. Przyczepa jest podzielona na dwie części - kuchenną i sypialnianą.W części sypialnianej znajduje się rozkładana kanapa. Jason odsuwa sofę i otwiera ukrytą tam klapę w podłodze. Schodzimy po drabinie do podziemnego pokoju.





Nie, nie no kuźwa...
Pominę tu, ten błąd z 2 czasami, teraźniejszym i przeszłym, w jednym zdaniu. Ok?
Mnie bardziej zastanawia sam fakt przyczepy campingowej z... piwnicą...
Nie wiem co mam nawet napisać.
Tosz to jest bardziej nierealne niż jednorożec srający tęczą. Niż zakonna prostytutka! Niż bogobojny ateista!
Boru... widzisz i nie szumisz...
Matulu moja futrzasta! BraciaAAAAA!!! MORDUJĄ!! RATUNKU! Mózgi wyjadajo!

Po środku stai krzesło do którego jest przywiązany mężczyzna w średnim wieku. Jest wychudzony i blady jak trup.Wszędzie stoją liczne narzędzia tortur, takie jal kołyska judasza, Żelazna dziewica oraz noże, siekiery, maczety, pistolety o karabiny.
-Zabij go !!!-rozkazuje Jason
W oczach mężczyzny dostrzegam przerażenie.Bez wahania chwytam nóż i podchodzę do bezbronnego mężczyzny.Na początku robię niewielkie nacięcie na jego prawym policzku.Krew powoli zaczyna sączyć się z rany.Wykonuję jeszcze kilka nacięć na jego twarzy. Mężczyzna krzyczy z bólu a ja wpycham mu knebel do buzi.Powoli odcinam mu lewą dłoń, samo robię z drugą dłonią i stopami.Pragnę by cierpiał jak najdłużej.
Odkładam nóż i sięgam po maczetę. Uderzam na oślep...głowa mężczyzny spadła na podłogę. Jeszcze kilka razy uderzyłam maczetą w jego ciało.
-Widzę, że znasz się na rzeczy Whitney......nie spodziewałem się, że jesteś w tym aż tak dobra.Teraz mogę pokazać Ci swe oblicze...-odzywa się po chwili.
Staje przede mną i powoli zdejmuje maskę. Jego jest była okrągła i wygląda jak w drugim stadium rozkładu.Patrzę w jego ciemne oczy bez wyrazu....
- Zginąłem jako mały chłopiec....ale pewnego dnia uderzenie pioruna, przywróciła mnie do życia.Kiedy dorosłem postanowiłem znaleźć wspólnika...lub wspólniczkę- wyjaśnia.
Jason ponownie założył maskę, a następnie podniósł stojące na ziemi pudło i podaje mi je.
-Weź to i schowaj, u siebie, przyda Ci się
Bez słowa biorę od niego pudło i zaglądam do środka, jest tam maska przeciwgazowa i czarna peleryna.



Zostawiam wam powyższy fragment opka, do wyciągnięcia wniosków.
Pominę już ewidentne błędy... wytknę tylko kilka... resztę sztyletów wbijcie wy.
I tak - Jason miał tylko maczetę, nie miał broni palnej czy "o karabinów".
Odcinając dłoń, stopę, tym bardziej, wszystkie członki naraz, powodujesz WYKRWAWIENIE SIĘ OFIARY!!!

Reszta należy do was, ale moim zdaniem nie warto tego dalej maltretować...
Nie będę dalej recenzował.
Bo...
Wkurwiłem się.
Nie będę już przebierał w słowach.
................................................................
Co to do chuja mnicha impotenta jest? Co?! Co to za nieludzkie błędy?

Mam uwierzyć że to co było kiedyś normą jest obecnie marginesem?
Czy tak obecnie wygląda ten świat?

WRRrrrr...
Resztę moich przemyśleń, otrzyma a(ł)toreczka.
Dość tego popuszczania pasa.

Miałem w planach dzisiaj jeszcze jedną reckę popełnić ale to... to coś! ten twór mnie prawie wykończył... więc nie wiem, czy mi się to uda.

Tak czy siak
Byle do pełni!
Wilk

piątek, 30 września 2016

Jak zabić historię Jasona - czyli mordercze wypociny z gimbazjum

Słowo wstępne.
Ufff...
udało mi się!
PRZEŻYŁEM!
Ha! nic mnie nie zjadło! Żyję!
...i wreszcie mogę się odezwać, coś napisać. Kiepsko było u mnie z czasem. Za dużo roboty w robocie...
Wracam ze świeżutką porcją wymiocin, jakie wywęszyłem dosłownie pięć minut temu. SERIO! wystarczyło mi 5 minut na znalezienie i przeczytanie złego opka.
Gdy zejdę poniżej 4 minut w powyższym "teście", to uznam że nadszedł koniec ludzkości, postępuje obyczajowa degrengolada, uwstecznienie myśli itd, itp. Wezmę w tedy moją Wilczycę za karczek i pognamy do najgłębszego lasu, poczekamy aż coś się poprawi, lub ludzkość wybije się w wojnie na kamienie i pałki...
choć bardziej prawdopodobne że owe pałki ludzkość wsadzi sobie w rzyć i zakwili z radości.
eh... no ale wracając do tematu.

OPKO spłodzone (ewidentnie w męczarniach i gorączce z majakami) przez DarkPrincess (wtf?! - czemu wszeliej maści AŁtoreczki mają syndrom "swchartz goth loli loli").
tytułem ochrzczone - Mój przyjaciel Jason. cz.2
dostępne na - http://lol24.com/opowiadania/horrory/moj-przyjaciel-jasoncz-2-21287

ZACZYNAM OD CZĘŚCI DRUGIEJ BO MNIEJ KRZYWDY MI WYRZĄDZIŁA NIŻ PIERWSZA!!!
powiedzmy że stopniuję napięcie... pierwszą częścią zajmę się następnym razem...

Wilk sztuk jeden       - check
Kawa                        - check
Materiał do recenzji  - check
Muza!                       - check

...ok wszystko jest.


No to roz…
Piękny był to dzień. Ostatni, wrześniowy. Słońce ogrzewało mi futro, muskało ostatnimi ciepłymi, serdecznymi promieniami. Wiatr choć jeszcze ciepły, zaczynał już szarpać, delikatnie podgryzać, niosąc znajomy zapach białego zimna, ciągle odległego acz nieuniknionego.
Zaprawdę, powiadam wam szczeniaczki moje... nic nie zapowiadało tej tragicznej hekatomby...

Otóż, samo opko, zaczęło się normalnie, może dyć drętwo i pokracznie, lecz w miarę normalnie...
Oto do domu wchodzi morderczyni i prowadzi gadkę szmatę z ojcem. Ot nic nadzwyczajnego.

- Jak minął dzień ? -pyta tata, wchodząc do domu.
- W porządku, spotkałam się.....ze znajomym z klubu - boję się, że zacznie wypytywać o szczegóły.
- Kiedy wraca mama ? - staram się, jak najszybciej zmienić temat.
- Powinna już być - odpowiada ojciec.
W tej samej chwili otwierają się drzwi do mieszkania. Mama wita się z nami, a po chwili zasiadamy do pierwszego od kilku miesięcy, wspólnego posiłku. Rozmawiamy o zwykłych, rodzinnych sprawach. Cały czas staram się zachować pozory. Powtarzam sobie, że wszystko jest w porządku. 

Norma nie? takie gimbazjum rzekłbym...
potem dostajemy skok czasowy od obiadu do łuzia, gdzie nasza morderczyni napawa się tym co każdy okrutnik. Mieszanka zadowolenia z zabicia niewinnego bliźniego oraz radości z posiadanego sekretu.
Choć tu wpada mi w szczęki ziarno piasku bo...

Jestem z siebie dumna, kiedy pomyślę, że jestem w staniem mordować z zimną krwią.

Że tak brutalnie się zapytam... jakim cholera staniem? Ja wiem, że to literówka... ale żeby STANIEM mordować, to trza talent mieć...

Po nocy nastaje ranek (jak to zwykle bywa), nasza MORDeczka szykuje się do gimbaz... do szkoły.
a tam...

W sali siadam z moim przyjacielem - Carlosem. Mam wrażenie, że jest on jedyną osobą w szkole, która mnie rozumie. Ubieramy się zupełnie inaczej, ale mamy podobne charaktery.

DLACZEGO KURWA CARLOS??!! Czy ktoś, do ciężkiej choroby z gorączką krwotoczną, może mi wytłumaczyć czemu "bohatery" mają takie "zagramaniczne" imiona? Co daje zagraniczne imię w opku? Plus 10 do lansu? Nie wiem, nie rozumiem i nie lubię tego.
No i dowiadujemy się że ubiór nie świadczy o charakterze... Wooow! Jaki reformizm! To nie szaty zdobią człowieka... no i odwieczna alienacja MORDeczki-goth-loli - nie no, serio?
ale spokojnie... nie to jest najgorsze... poczkojcie cytelniku jeszcze ciutkę.

Don Carlos San Pedro Alvaro Gonzalez Dolcevita - wyraża chęć dołączenia się do grupy MORDeczek (a, fakt, zapomniałem wspomnieć że w zabójstwach, naszej MORDeczce pomaga jeszcze tytułowy Jason)

- Chciałbym do was dołączyć - odzywa się. (Don Carlos San Pedro Alvaro Gonzalez Dolcevita - bo oczywiście po co uzupełniać takie prozaiczne rzeczy? przecież zawsze i wszędzie po głosie poznamy Carlosa, nie?) Uśmiechamy się do siebie szyderczo i idziemy do mojego mojego domu. Rodzicom mówię, że będziemy się uczyć biologii. Na szczęście nie wypytują o szczegóły i zgadzają się, żeby Carlos, został u mnie na noc. Teraz mamy wystarczająco czasu, żeby omówić...pewne sprawy. Dzwonię do Jasona, opowiadam mu o wszystkim, i umawiam się z nim na weekend w parku. Nie mogę doczekać się końca tygodnia.

No to powili się rozkręcamy...
1 - czemu uśmiechacie się szyderczo? wtf? nie lepiej np. szelmowsko? przebiegle? nawet tajemniczo! ale szyderczo? Czemu?! Czemu do cholery!!!??? Czy tylko takim wachlarzem (najbardziej oklepanym  uśmiechem w kiepskiej literaturze) dysponujesz?
2 - idziecie do domu - faaajnie, wymówka o uczeniu się biologi to element komiczny tak? hłe hłe hłę... dosłownie, padam na twarz śmiejąc się szyderczo... nawalam facepalmy...
3 - te PEWNE SPRAWY? jakie sprawy do zarazy? może trudne spawy? hę? wyczuwam wpływ polsatu :P
4 - czyli Carlos Płeblo Sana Maria Gonzales siedział u niej do weekendu?

uwaga... zaczynamy jazdę bez trzymanki...
jak się łatwo domyślić, nasza MORDeczka wraz z psiapsiułem idą do Jasona aby zaszlachtować jakieś mięsko.

- Jesteś pewna, że możemy mu zaufać ? Mam co do niego, złe przeczucie - Jason wskazuje na Carlosa.
- To mój przyjaciel, nie zawiedzie nas - uspakajam go.
- Ma nadzieję - Jason podejrzliwie spogląda na nowego członka naszej "ekipy".
Jedziemy do domy Jasona i wchodzimy do podziemnego pokoju. Tym razem ofiarą, ma być dziewczyna z mojej szkoły.
- Kasandra..milo mi Cię widzieć - śmieję się jej prosto w twarz.
- Carlos, zabij ją - rozkazuje Jason.
-Nie zrobię tego. Zabiję nikogo...a was sprzedam w ręce policji - krzyczy Carlos, wybiegając na zewnątrz.
Wiem, że popełniłam błąd, żałuje, że mu zaufałam. Pragnę jak najszybciej to naprawić.
- Załatwię to - mówię biegnąc za Carlosem.
Po chwili orientuję się, że Jason podąża za mną. W końcu udaje się nam dogonić tego zdrajcę.

szybko nie?
tu idą do piwniczki (na wino) Jasona, spotykają jakąś koleżankę MORDeczki, DonPłeblo ma zabić ale nie chce i ucieka strasząc policją.
fajnie nie?
to się nazywa wartka akcja! nie ma co... kot z pęcherzem nie biega szybciej, ba! prędkości tej akcji nie powstydzi się nawet światło!
No i Carlos Don Gonzales ZABIJA NIKOGO! ot dualizm Wałęsy... "nie chcem ale muszem..." choć nie chce zabić, to jednak zabija i to samego NIKOGO!!! No sami musicie przyznać ze trzeba być KIMŚ żeby zabić NIKOGO! :P
Ja rozumiem że w gimbazjum nie uczą elokwentnego prowadzenia i rozwinięcia akcji opowiadań ale
tego już nie da się usprawiedliwić samym beztalenciem AŁtorki... to już jest beztalencie pomieszane z lenistwem w kotle nieróbstwa! podgrzewana ta zupka jest zaś na samym, wybujałym, ego AŁtoreczki.

Resztę wam daruję... pokuszę się tylko o kilka zdań.
Oczywiście nasze duo dorywa Carlosa Sanchesa Gonzalesa... Oczywiście że dostajemy scenę makabrycznego mordu z hektolitrami juchy, oczywiście że po pierwszym ciosie (cegłą) ofiara powinna co najmniej stracić przytomność, oczywiście że nasza MORDeczka patroszy go jak wieprza. Gore z uciętymi stopami! Dosłownie powtórka z filmu Piła. Tylko jak jej się udało uciąć stopę zwykłym nożem?

Czas na małe podsumowanie cz.2.

Sens jak zwykle wyje z rozpaczy a nadzieja klepie mnie pocieszająco i szepcze że umrze ostatnia.
Hmmm... tak sobie myślę że po niej nadejdzie chyba moja kolej...
choć nie... ja mam jeszcze swój las :D
Ja mam gdzie się schować przed okrutną literaturą internetów, w której akcja wartko toczy się na wozie o kwadratowych kołach, sens jest zamknięty w szpitalu dla obłąkanych a element komiczny płacze w kącie w czapce trefnisia a każdy spazm jego szlochu odbija się dźwiękiem dzwoneczków.

następnym razem będzie jeszcze lepiej, wezmę się za część pierwszą powyższego opka.

Byle do pełni!
Wilk

środa, 8 czerwca 2016

A teraz coś z innej beczki!!! coś co czekało na mnie w księgani w Niemczech, na nocnej wyprzedaży książek!

UWAGA!
coś nowego...

Oto oddaję w wasze łapsie coś niesamowitego! Coś tak niecodziennego jak zorza w polsce!
Jestem tym kompletnie zafascynowany!
Wpadł mi w ręce (w niemieckiej księgarni) słownik Duden'a.

Słownik inny niż większość słowników.
Słownik obrazkowy!

Przedstawiam więc
DUDEN Bildwörterbuch Deutsch als Fremdsprache!!!

ja mam trochę inną okładkę ale to się wytnie :P :D
Sama idea słownika obrazkowego nie jest nowa. Skąd to podniecenie? Ano stąd że w tym konkretnym egzemplarzu, znajduje się większość słów potrzebnych zarówno w normalnym życiu jak i w pracy!
Słowem - ktoś pomyślał i zawarł w tym tomiszczu (waży około 1,3 kg - SERIO!!!) więcej niż potrzebuje przeciętny obcokrajowiec. ŁAAAAŁŁŁŁ!!!
Jest to dość niecodzienne, dla takiego językowego beztalencia jak ja, aby odnalazł sporo nowych potrzebnych słówek i (uwaga) je zapamiętał! Ta wersja dla obcokrajowców, jest wręcz idealna!

Jestem zadowolony z zakupu - 24 euro po przecenie z (uwaga!!!) 40 eurasów!
Ten słownik po prostu na mnie czekał w księgarni w Burgdorf!
Polecam każdemu zajmującemu się językiem niemieckim, czy to zawodowo, czy dla samej nauki.
SZCZEGÓLNIE JEŚLI POTRZEBUJESZ WERSJI DLA IDIOTÓW!!! 
tak jak ja.
Zasada jest ultra-prosta... obrazek ma numerek a numerek prowadzi cię do słowa. Bum! i już...
Po krzyku i bez bólu...
Jeśli tak jak i mnie, nie idzie ci wkuwanie słówek i tak jak i ja, zapamiętasz coś jak to zobaczysz, to ten słownik jest dla ciebie!

to na razie tyle...
a ha... kiepsko u mnie z czasem więc nie mogę regularnie wrzucać czegoś nowego.
P.S. - nastawiam się również psychicznie na mega złą literaturę... tak tak tak... poświęcę się i przeczytam coś Mi...Michhhh Michalllaaakoweejjj... brrrrr

 To tyle na dzisiaj!

Byle do pełni!
Wilk

poniedziałek, 28 marca 2016

Jak okładać wolą boską czytelnika oraz czemu maszyna Losu ma w komorze same czarne kule z numerem 666 - czyli czemu Bogu czasem wpadnie coś do oka i zamruga, choć nie powinien, jak niektórzy twierdzą...

     Wybaczcie że nie publikuję postów zbyt często (przynajmniej ostatnio), ale zaginąłem w nawale pracy, wyjazdów i… właśnie… ciężkiej książki.
Książki, którą wam obiecałem.
     Mocno wierzę iż niektóre książki nie trafiają w moje ręce w odpowiednim momencie lub w to, iż nie powinny w ogóle trafić do mojego życia z tych czy innych powodów. (pomijam oczywiście te arcy(nie)dzieła które W OGÓLE nie powinny trafić w CZYJEKOLWIEK łapsie).
     Tak więc pewnego pięknego wieczorku, w moje łapy wpadł prezent (dla mnie) jakim była poniższa książka, którą postanowiłem przeczytać i zamknąć w recenzji. Łatwo nie było. Zabierałem się do tego kilka razy, aż w końcu zmęczyłem to to(miszcze). Głównym powodem moich trudności była wiara… nie to, że nie wierzę w Boga… nie, nie o to chodzi. Wierzę. Wierzę w Boga jedynego, filozofię Zen, Buddyzm i w Stare Bogi. No co, wilczysko jestem i po puszczy biegam. I z Leszym pogadam i Anioła zagadam… no bo po cholerę się rozdrabniać na małe religie, jak w gruncie rzeczy chodzi o to samo we wszystkich? Po cholerę w ogóle się zabijacie w imię boże? Co?
     Czemu było mi więc trudno przebrnąć przez tę książkę? Bo twórczyni postanowiła młócić mnie bezpośrednio boską wolą po łbie, niczym owiniętą w szmatę cegłówką (bo niby mniej boli – tia… jaaasneeee), za każdym razem gdy odzyskiwałem (i tak mocno nadszarpnięty) szacunek do tej książki.
No ale dość.


Tak więc czas sprawdzić czy wszystko na miejscu…


Wilk sztuk jeden       - check
Kawa                        - check
Materiał do recenzji  - check
Muza!                       - check

...ok wszystko jest.


No to roz…
(Uwaga – letkie spoylery.y.y)


    Tak więc dzisiaj moi drodzy Bóg do mnie zamrugał i w ciut dziwnych okolicznościach (późno-świąteczno-religijnych), ta książka trafiła w moje łapy. Dzisiaj oddaję w wasze łapsie:  
BÓG NIGDY NIE MRUGA Reginy Brett.
Czyli (jak twierdzi sama autorka) – 50 lekcji na trudniejsze chwile w życiu.



Wrrrr…
     Wspominałem już może że NIENAWIDZĘ poradników życiowych? Wszelakiej maści książek, które mają receptę na szczęśliwe życie? Na życiowy „happy end”? Nie? No więc ich (do kobiety lekkich obyczajów) szczerze NIENAWIDZĘ! Całym swoim czarnym, wilczym sercem, nie cierpię ich. Tańczę na grobach idei tych książek w szale zachwytu nie dlatego że mają kiepską treść, ale dlatego że NIEMOŻLIWYM JEST STWORZENIE TAKIEJ KSIĄŻKI, IDEALNEJ DLA KAŻDEGO CZŁOWIEKA!!! W DODATKU MÓWIĄCEJ WAM JAK ŻYĆ!!! Przecież każde z was zna te stare odwieczne, ogólne prawdy, te oklepane komunały o życiu. Wszystkie są prawdziwe, po prostu nie chce się nikomu rzyci ruszyć i ich stosować. Dlatego też nie lubię książek „radzących” komuś co ma zrobić z takim to a takim problemem (bo to jedyny i słuszny sposób – MOJA JEST TYLKO RACJA – Dzień Świra), książek od KOŁCZUFFFFF, które zostawiają was z takim samym życiem jakie mieliście wcześniej, tylko trwacie jeszcze przez kolejne 5 min. po lekturze, w przeświadczeniu że możecie coś tam zmienić w waszym szarym dniu. Po tych pięciu minutach życie jednak rewiduje jednak wasze poglądy dość brutalnie, a wy dziwicie się że te super metody NLP zwyczajnie nie działają. NIE MOGĄ! Za dużo zmiennych! Zwyczajnie nie macie takich samych problemów. Wasza samoocena jest niska bo nie byliście gwałceni przez wuja Chooyya, tylko ojciec, po pijaku, zwyczajnie powiedział wam że nie potraficie malować!
Wilk ze złości - AAAŁŁŁŁUUUUUUUUUUUU!!!

No… właśnie… ale wróćmy do tematu.
     Książka nie jest dla mnie. Nie wątpię jednak że niesie z sobą wartościowe przesłanie i uniwersalne prawdy typu – nie poddawaj się, kochaj, spełniaj marzenia itp.
Uniwersalne, prawda?
     Książka nie jest źle napisana. Wręcz przyjemnie się ją czyta. Poza (drażniącymi mnie) RAK EX MACHINA, DEUS EX MACHINA i cholernym jakże niesamowitym zbiegiem RAKokoliczności! Tak ał(a)torka chorowała na raka.
I z nim wygrała. Super! Rozumiem, ciężka choroba, heroiczna walka. Chylę jej czoła (serio) że nie się nie poddała.
    Lecz do gorączki krwotocznej z biegunką, wytrzymam to raz, drugi, piąty… Ale dwanaście razy na stronę, co trzy strony średnio, to do jasnej ciasnej, ciut za dużo, moim skromnym, wilczym zdaniem. Ale i tu dałbym nawet radę (choć było by ciężko), lecz ał(a)torka postanawia iść krok dalej. To samo robi z Bogiem rzuca nim na lewo i prawo (pomijam jej, z Nim, prywatne wojenki – opisane w tejże letkiej cegiełce) oraz… uskutecznia wysyp (dosłownie) ludzi chorych na raka. Ja wiem że w ludzkim świecie jest coś takiego jak zaburzenia urojeniowe. Jest też łagodniejsza ich wersja polegająca na zauważaniu tego co się chce. Coś jak filtrowanie życia pod kątem danego, wybranego przez siebie, uwypuklonego do granic możliwości, szczegółu i dostrzeganiu TYLKO JEGO. I tak w książce jesteśmy zasypywani ludźmi chorującymi lub zmarłymi na wszelkie rodzaje raka. Matulu futrzasta! No ej! Co za dużo to nie zdrowo!
    Sam styl nie jest zły. Jest lekki, przyjemny i ładnie prowadzi czytelnika przez te (do choroby leczonej chininą) „lekcje życia”. Styl pisania jest felietonistyczny, co nie powinno dziwić nikogo, gdyż nasza ał(a)torka jest felietonistką właśnie. Pisze ona na co dzień różne materiały, co widać gołym okiem. Jednakże… no właśnie… i tu wchodzi mi zgniła jagoda w zęby, jej zwroty akcji są… no jak to ująć… hmmm… oczekiwane i wręcz imperatywne. Gdy jest dobrze, gdy się układa, następuje zwolnienie blokady w gorzkiej i czarnej maszynie Losu. Ja rozumiem że jak się burdelowo-seksi w życiu, to burdelowo-seksi się dosłownie wszystko. Ale na Welesa! ILE MOŻNA!!!???
    Ał(a)torka popełnia też kilka innych, rażących mnie rzeczy. Ot na przykład, w którymś z rozdziałów przytacza ideę „nie sądźcie a nie będziecie sądzeni” (głównie w mierze życia i danych życiowych problemów), aż tu nagle, ze dwa rozdziały dalej… BUM! Osądzanie z porównaniem!
     Ludzie to jednak dziwne istoty, których pewnie nie zrozumiem nigdy. No bo jak mam zrozumieć choćby takie dualizmy jak otyłość i głód na ziemi, jak wojna czy pokój w tym samym czasie. NO JAK??
No ale ok, lećmy dalej.
     W pewnym momencie zacząłem się zastanawiać kiedy odłożę tę pozycję. Serio. Byłem zasypywany ludźmi z rakiem, ludźmi z problemami, narkomanami, anegdotkami o… (anegdota – słownik wilka – krótka opowieść o rzeczy, która zdarzyła się komuś, choć sam bohater da sobie uciąć łapsko za to ze jemu w życiu się to nie przytrafiło) i Boogie&Weles Sp.z o.o. wie czym jeszcze.
    W książce znajdziemy traumy z katolickiej szkoły, w stylu rosyjskiej matury, czyli że jedyną słuszną drogą jest zostanie księdzem lub zakonnicą (kto jest twoim idolem i dlaczego Lenin), ojca opuszczającego rodzinę, ćpającego ojca, pijącego ojca, niekochające matki, matki z przeszłością i do kobiety lekkich obyczajów CAŁĄ RESZTĘ OKRUCIEŃSTW NIKCZEMNEGO LOSU (w postaci – a jakże – BOŻYCH PRÓB – Hiob się chowa, serio), z zapchanym syfonem, zimnym kaloryferem i PLAGAMI EGIPSKIMI WŁĄCZNIE!!!
ech…
     Tak mniej więcej po trzech czwartych książki chyba już się przyzwyczaiłem do tego wszystkiego (albo ał(a)torka zrezygnowała z ataków cegłówką, albo mój umysł nałożył filtr przeciw porażeniowy – opcji jest kilka) gdyż dotrwałem do końca. Ba nawet się kilka razy uśmiechnąłem.
Ufff…

Podsumowując.
         Książka Reginki nie jest zła. Po prostu nie jest dla mnie. Choć nie powiem zaciekawiło mnie w niej kilka rzeczy takich jak styl, lekkość niektórych lekcji, czy podejście do tematu, danego problemu z rozdziału. W kilku punktach nawet przyznam ał(a)torce rację! Jednak pomimo tego wszystkiego, mam wrażenie że czytam kilka zmiksowanych razem książek (takich jak Męskość, Żelazny Jan, Jak wygrać z Rakiem czy w końcu – ło Matulu futrzasta – Syzyfowe prace).
     To taka fuzja uniwersalnych prawd życiowych, oklepana, w niejednej pozycji, przemielona z życiem ał(a)torki i jej przyjaciół, (razem z budą anegdotek) i usiłująca wmówić mi (mydląc oczy Szarym Jeleniem), że nie jest życiowym poradnikiem tylko lekcjami o tym jak dawać sobie radę z ciężkimi chwilami w życiu… Nie no, sorki, ale to nie przejdzie. Po prostu, nie.
         Choć chylę Regince czoła za wygraną walkę, styl i nie tylko, to jednak nie kupuję tego. Hybrydyzacji mówię stanowcze: nie. A prawdy o życiu, każdy człowiek musi odkryć sam. Często płacąc za tę ważną wiedzę wystawiony przez Życie rachunek w postaci czerwonego paska na swojej własnej rzyci.
        Bo jak świat szeroki, choćby wam ludzie, mędrcy tłukli kilofami te oklepane prawdy w stylu OGIEŃ PARZY, to i tak wsadzicie palec w płomień. Choćby nie wiem co. Bo taka wasza natura. I nic tego nie zmieni.
        Jestem jednak w pełni przekonany że inne osoby znajdą w tej lekturze wiele dobrego, wiele pokrzepienia dla serc i odwagi. Czy to dla siebie czy dla innych.
Więc niech się Bóg i inne Bogi nie obrażają na stare wilczysko z puszczy, że wyraziło swoje zdanie o problemach z książki Reginki. Przeca mnie ta się nie sitko podobać musi. Nie?

Tymczasem! - byle do pełni!

Wilk